Unia bez granic, ordnung muss sein
Mieszkanka Zgorzelca i Goerlitzjest nękana pismami z niemieckiego kuratorium oświaty, by swoją córkę zapisała do niemieckiej szkoły podstawowej.
Razem z mężem ma dwa mieszkania, jedno po stronie niemieckiej, drugie po polskiej.
Byli pewni, że mogą wybrać szkołę dla swojego dziecka po obojętnie której stronie granicznej Nysy Łużyckiej. Wszak to europamiasto. Wygląda jednak na to, że się mylili.
- Córka nie chce iść do niemieckiej szkoły, chodzi do polskiej - mówi pani Joanna. - Ale niemiecki urząd nie uznaje zaświadczeń z Polski, że dziecko realizuje już obowiązek szkolny.
Polską rodzinę niemiecki urząd dostrzegł, bo są zameldowani w Goerlitz, problem w tym, że są także zameldowani w Zgorzelcu, w mieszkaniu po polskiej stronie granicy: - Wymeldowaliśmy nawet córkę z Niemiec i wtedy sprawa ucichła, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma żadnego powodu, by nie mieszkała z nami. Zameldowaliśmy ją więc ponownie. I ponownie zaczęliśmy otrzymywać pisma z niemieckiego kuratorium.
Ojciec dziewczynki od lat pracuje w Niemczech, mama od lat w Polsce. Sama 8-latka woli chodzić do polskiej szkoły. Niemieckie przepisy przewidują, że jeśli rodzina z dziećmi przeprowadza się do ich kraju to one zaczynają nowe życie w niemieckiej szkole. Takich sytuacji, kiedy na piechotę z niemieckiego mieszkania można dojść w parę minut do polskiej szkoły przepisy w Niemczech nie przewidziały.
Most staromiejski Zgorzelec-Görlitz (fot. Frank Vincentz/Wikipedia)
Sebastian Klähn, koordynator europejskiego programu zatrudniania Eures dla polsko-czesko-niemieckiego pogranicza jest tą sytuacją zaskoczony. Jak mówi jest to dyskryminacja polskich pracowników, którzy są przecież obywatelami Unii Europejskiej: - Moim zdaniem, wyłącznie do rodziców należy decyzja do jakiej szkoły, niemieckiej czy polskiej, chcą posłać dziecko.
Co ciekawe inaczej zupełnie od niemieckiego kolegi widzi tę sprawę Henryk Rataj z dolnośląskiego urzędu pracy: - Skoro rodziny przenoszą się dla pracy i mają meldunek w Niemczech, to muszą się pogodzić z tym, że żyją tam na niemieckich zasadach. To nic dziwnego, że od cudzoziemca mieszkającego w Polsce oczekuje się, że jego dzieci będą chodzić do polskiej szkoły, a w Niemczech, że do niemieckiej.
Rodzina ze Zgorzelca-Goerlitz boi się jednak, że niemiecki urząd może nawet doprowadzić do odebrania dzieci, dlatego kierują pozew do sądu w Niemczech.
Most kolejowy Zgorzelec-Goerlitz (fot. Südstädter/Wikipedia)
Mieszkająca w Goerlitz blogerka, Katarzyna Wilk Sosnowska mówi, że wielu Polaków zderzyło się już z niemieckimi przepisami, które często nie przystają do życia:
"W Niemczech nie można liczyć na to, że urzędnicy będą elastyczni. Jeśli nie mają wytycznych, że coś można załatwić w inny sposób niż w sprawach, którymi się do tej pory zajmowali, to będą się trzymać twardo niemieckiego prawa" |
Blogerka jest pewna, ze racja w tej sprawie jest po stronie rodziców, ale wskazuje też, że to nie jedyny przygraniczny paradoks:
"Goerlitz i Zgorzelec, mimo deklaracji ich władz nie są ciągle jednym Europamiastem. Kierowcy ze Zgorzelca nie chcą do Goerlitz dowozić pizzy, taksówkarze nie chcą jeździć do sąsiedniego kraju, a zespoły karetek pogotowia chorych przekładają z samochodu do samochodu na granicznym moście. Wszystko z powodu braku jakichś regulacji. Nie pomogło 10 lat naszego członkostwa w UE, ani ponad 20 lat istnienia Euroregionu Nysa" |
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.