Oldboy. Zemsta jest cierpliwa***
Przypadek Park Chan-wooka pokazuje, że w świecie kina obowiązuje zasada: chroń mnie przed fanami, bo z krytykami poradzę sobie sam.
Jego najwybitniejsze dzieło – „Oldboy”, najwięcej wycierpiało od fanów właśnie. Na premierze filmu podczas festiwalu w Cannes w 2004 roku szef ówczesnego jury Quentin Tarantino nie krył ekscytacji podczas seansu.
Głośno pokrzykiwał z radości, bił brawo, z aprobatą śledził rozwój akcji, kibicował głównemu bohaterowi. Podczas gali rozdania nagród Złotą Palmę wręczył jednak Michael'owi Moore'owi za „Fahrenheit 9/11”. Po latach przyznał, że to była decyzja polityczna, głos sprzeciwu wobec polityki George’a W. Busha.
Najlepszy w jego opinii film festiwalu musiał się zadowolić Grand Prix. Fanów zyskał jednak na całym świecie. Na Nowych Horyzontach, organizowanych wtedy przedostatni raz w Cieszynie, był wizytówką znakomitego przeglądu kina koreańskiego.
Amerykanie podjęli decyzję o nakręceniu własnej wersji. W miniony piątek remake wreszcie dotarł do kina. Chociaż słowo „wreszcie” nie jest na miejscu. Spike Lee zdołał filmowe arcydzieło przerobić w przeciętną sensację. Ambicje miał pewnie spore. Tarantino pokazał chociażby w „Kill Billu”, że w amerykańskim kinie świetnie sprzedają się przerobione klisze azjatyckiego kina. Reżyser „Czarnego bluesa” nie chciał być gorszy. W przerobionym „Oldboyu” jest zemsta i sztuki walki, ale serwowane nie z wyrafinowaniem mistrza przeróbek, dominuje wulgarne opakowanie.
Tajemnicę i niedopowiedzenie zastąpiły dosłowność i wytłumaczalność. Z koreańskiego pierwowzoru pochodzi cała fabuła, zmieniają się jedynie detale. Brakuje subtelności. Wystarczy spojrzeć na anielskie skrzydła, które główny bohater w filmie Park Chan-wooka wiózł córeczce na urodziny, u Lee wylądowały na ramionach ulicznej sprzedawczyni. Amerykański reżyser rozsypał sobie znaki i symbole z oryginału i uznał, że wystarczy je poprzestawiać. Zapomniał o znaczeniach i kontekstach.
W obu przypadkach główny bohater znika z ulicy bez śladu. W oryginale wiedzieliśmy o nim jedynie, że mocno popił w dniu urodzin córki i zamiast na przyjęciu wylądował na komisariacie. Tam dał popis, zjednywał sobie nawet sympatię widzów, mimo że był nieznośny. A potem trafił na 15 lat do pokoju-więzienia, o czym z ironią i poczuciem humoru opowiadał spoza kadru. W filmie „Oldboy – zemsta jest cierpliwa” od razu wiemy, że to porwanie, a głównego bohatera obserwujemy jako rozpijaczonego rozwodnika i kobieciarza. Zamiast sympatii obudzić może jedynie odrazę.
W więzieniu, stylizowanym na motel, będzie zapuszczać się dalej, do czasu przejścia przemiany. Miejsce komentarzy spoza kadru zajęły pełne patosu listy do córki. Później akcja mniej więcej pokrywa się z pierwowzorem, choć nawet leżąca u podstaw kryminalnej intrygi tajemnica została zmieniona. Niby subtelnie, ale na o wiele mniej subtelną. Josh Brolin w roli głównej może budzić uznanie, bo stara się zaangażować kinomanów, uwiarygodnić postać, ale stoi na straconej pozycji. Na drugim planie pojawiają się w przerysowanych kreacjach Shirlto Copley i Samuel L. Jackson, ale historia z ich udziałem przeradza się w krwawą sensację, nic więcej.
Park Chan-wook użył gatunkowej stylizacji, by opowiedzieć o bohaterach zmagających się z losem, na miarę greckiej tragedii. Zmyślnie poprowadzona, inteligentnie zmontowana opowieść, pełna pięknych i poruszających znaków ujmowała stylem, ale trzymała go w ryzach. Gdy kamera odjeżdżała od twarzy bohaterów – uśmiechniętych, płaczących, bądź śpiących widz miał czas, by dojść do ładu ze swoimi emocjami.
W filmie Spike'a Lee zdjęcia Seana Bobbiitta, najbardziej wziętego dziś w Hollywood operatora, nie robią większego wrażenia, montażu też nie użyto by to, co znaczące, pozostawić poza kadrem. Z historii o wielkim ładunku znaczeniowym i emocjonalnym została wariacja na temat tytułowej zemsty, ocierająca się o porno-przemoc w stylu serii horrorów „Piła”.
W oryginalnym „Oldboyu” bohatera więziono 15 lat, w amerykańskiej wersji – dwadzieścia. Jeśli w Stanach do zemsty za grzechy trzeba dojrzewać dłużej, to ile musi minąć czasu, by powstał kolejny po „Infiltracji” remake na miarę azjatyckiego oryginału?
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.