Dolnośląska afera wyciągowa

| Utworzono: 2010-02-11 08:21 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Jak się okazuje ta sprawa rzuca cień na wszystkie narciarskie inwestycje w dolnośląskich górach.

Dolnośląskie siedziby władz lasów państwowych i urzędy odwiedzają śledczy biura antykorupcyjnego. Starosta jeleniogórski, Jacek Włodyga przyznaje, że przetrząsane są szafy z dokumentami dotyczącymi inwestycji narciarskich w górach. A śledczy, jak dodaje Grzegorz Sokoliński, przewodniczący rady miasta w Szklarskiej Porębie liczą nawet drzewa w parku narodowym.

Dokładnie rzecz ujmując, liczą czy jakieś nie zostały wycięte.

Mirosław Górecki, burmistrz Kowar, które weszły do spółki, by budować duży kompleks narciarski w mieście mówi, że z powodu afery wyciągowej procedury prowadzenia różnych uzgodnień wyraźnie zwolniły. - Urzędnicy boją się podejmować decyzje, spychają odpowiedzialność na innych, a to wszystko trwa – mówi.

Sokoliński załamuje ręce. Bo wygląda na to, że po 14 lat starań o budowę nowego wyciągu w Szklarskiej Porębie, wcale nie będzie łatwiej. - Mamy pecha. Kilka lat temu, kiedy już prawie wszystkie uzgodnienia mieliśmy dopięte, wybuchła afera z Rozpudą, teraz mamy do czynienia z aferą hazardową czy wyciągową – mówi.

Urzędnicy, którzy mają inwestycje narciarskie uzgadniać, jak jeleniogórski starosta Jacek Włodyga, nie mają sobie jednak nic do zarzucenia. Starosta mówi, że trwają normalne procedury. No może odrobinę dłużej niż zwykle. Ten spokój jest jednak raczej pozorny.

Grzegorz Sokoliński uważa, że badana przez służby sprawa budowy przez firmę Ryszarda Sobiesiaka wyciągów, będzie miała poważne skutki dla innych inwestorów. - W naszych górach nikt niczego nie wybuduje – mówi.

A przecież już wyraźnie przegrywamy w tej konkurencji z Czechami, którzy w głównych ośrodkach narciarskich w Karkonoszach mają 113 kilometrów wyciągów, a u nas jest ich ledwie kilka kilometrów.


Komentarze (4)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~kick2010-02-11 20:03:59 z adresu IP: (217.97.xxx.xxx)
Oczywiście płacą nie ryby, a rybacy i wędkarze sorki za błąd
~kick2010-02-11 20:02:38 z adresu IP: (217.97.xxx.xxx)
Ach ta ekologia. Ostatnio w górskiej wsi pani, która kupiła działkę budowlaną z dębem rosnącym pośrodku. Musiała zlecić badania, czy nie mieszkają tam jakieś dębosze czy inne takie. A to DZIAŁKA BUDOWLANA. gdyby się okazało, że są tam owady, to kto by zapłacił tej kobiecie, za hodowlę cennych owadów na własnej ziemi. Ekolodzy chronią przyrodę cudzym kosztem. Przykłady: Gdy sarna wbiegnie na drogę i w zderzeniu zniszczy samochód nie odpowiada nikt, ale gdy ktoś weźmie sarnę, to odpowiada za uszczuplenie majątku państwa. Ciekawa równość wobec prawa. Całość kosztów spada na obywateli. Ochrona cietrzewi w górach ogranicza właścicielom możliwość korzystania z ich WŁASNEJ ziemi. Nie płaci za to nikt. Chronione kormorany, których są setki tysięcy, wyżerają ryby, za które płacą ryby i wędkarze. Znów żadni ekolodzy nie ponoszą kosztów ochrony ptaków. Raczej zarabiają na wypisywaniu ekspertyz i innych takich bzdur. Łatwo się chroni cudzym kosztem.
~rekin2010-02-11 20:00:32 z adresu IP: (217.97.xxx.xxx)
Zieloni blokują zasadniczo wszystko. A do tego są to zieloni, którzy w górach nie mieszkają. Z perspektywy Wrocławia, Warszawy łatwo się chroni to, co jest w górach. Bo nie trzeba tam żyć, pracować i zarabiać. Już szlaki chcą ci zieloni zamykać dla turystów, zaraz zamkną Góry Izerskie dla narciarzy, później dla rowerzystów, a później zrobią tam rezerwat. Na końcu zrobią ... rezerwat dla ludzi, by nie zakłócali spokoju zwierzętom.
~SUM2010-02-11 10:37:39 z adresu IP: (82.143.xxx.xxx)
Najlepiej wyrąbać wszystkie drzewa w sudetach i zrobić nartostrady dla garstki wybrańców.Co na to zieloni?.Tzw.BIZNESMENI mają poklask w ekipie rządzącej.