Dolnośląska afera wyciągowa
Jak się okazuje ta sprawa rzuca cień na wszystkie narciarskie inwestycje w dolnośląskich górach.
Dolnośląskie siedziby władz lasów państwowych i urzędy odwiedzają śledczy biura antykorupcyjnego. Starosta jeleniogórski, Jacek Włodyga przyznaje, że przetrząsane są szafy z dokumentami dotyczącymi inwestycji narciarskich w górach. A śledczy, jak dodaje Grzegorz Sokoliński, przewodniczący rady miasta w Szklarskiej Porębie liczą nawet drzewa w parku narodowym.
Dokładnie rzecz ujmując, liczą czy jakieś nie zostały wycięte.
Mirosław Górecki, burmistrz Kowar, które weszły do spółki, by budować duży kompleks narciarski w mieście mówi, że z powodu afery wyciągowej procedury prowadzenia różnych uzgodnień wyraźnie zwolniły. - Urzędnicy boją się podejmować decyzje, spychają odpowiedzialność na innych, a to wszystko trwa – mówi.
Sokoliński załamuje ręce. Bo wygląda na to, że po 14 lat starań o budowę nowego wyciągu w Szklarskiej Porębie, wcale nie będzie łatwiej. - Mamy pecha. Kilka lat temu, kiedy już prawie wszystkie uzgodnienia mieliśmy dopięte, wybuchła afera z Rozpudą, teraz mamy do czynienia z aferą hazardową czy wyciągową – mówi.
Urzędnicy, którzy mają inwestycje narciarskie uzgadniać, jak jeleniogórski starosta Jacek Włodyga, nie mają sobie jednak nic do zarzucenia. Starosta mówi, że trwają normalne procedury. No może odrobinę dłużej niż zwykle. Ten spokój jest jednak raczej pozorny.
Grzegorz Sokoliński uważa, że badana przez służby sprawa budowy przez firmę Ryszarda Sobiesiaka wyciągów, będzie miała poważne skutki dla innych inwestorów. - W naszych górach nikt niczego nie wybuduje – mówi.
A przecież już wyraźnie przegrywamy w tej konkurencji z Czechami, którzy w głównych ośrodkach narciarskich w Karkonoszach mają 113 kilometrów wyciągów, a u nas jest ich ledwie kilka kilometrów.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.