Kto zadba o polskich krwiodawców?
Około tysiąca bolesławieckich krwiodawców ma poważny problem. Ich punkt krwiodawstwa jest częściej zamknięty niż otwarty. Korzystają na tym firmy z Niemiec, które za krew zaczęły płacić, i to w gotówce.
Adam Fornal, krwiodawca z Bolesławca odbił się od zamkniętych drzwi miejscowego punktu krwiodawstwa. Nie było tam bowiem lekarza.
Szefostwo wałbrzyskiego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa rozkłada ręce, bo nie może znaleźć lekarza, który za 2 tysiące złotych pracowałby 2 godziny dziennie w Bolesławcu.
Podobnej niemocy nie ma tymczasem za naszą zachodnią granicą, gdzie nasi krwiodawcy zaczęli jeździć i swoją krew sprzedawać za 15 do 30 euro. I nikt nie słyszał, by w Goerlitz w punkcie krwiodawstwa było zamknięte z powodu braku lekarza czy kogokolwiek innego.
W Polsce nikt jednak za krew nie płaci. Za oddanie krwi przysługuje 8 czekolad i kawa lub herbata. Krwiodawcy się przeciw temu nie buntują, chcą jednak być dobrze traktowani.
Zbigniew Herbut, nauczyciel z Bolesławca, który wśród młodzieży promuje honorowe krwiodawstwo mówi, że zasady przyjęte dla krwiodawców w Goerlitz mogą być nawet niebezpieczne dla zdrowia. - Oddają tam krew, czy samo osocze nawet co kilka dni, a w Polsce wolno to robić nie częściej niż raz na dwa miesiące - podkreśla.
Krwiodawcy z Bolesławca apelują, by polskie instytucje służby zdrowia zaczęły dbać o naszych honorowych dawców i to zanim zrezygnują ze swojej działalności lub zaczną sprzedawać krew za granicą.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.