Dziewczyna z szafy (Recenzja)
Statystyczny Polak chodzi do kina raz w roku? To w 2013 powinien wybrać z repertuaru „Dziewczynę z szafy”. W ten sposób czeka go najciekawsze filmowe przeżycie sezonu. Debiutujący polski reżyser nakręcił film pasujący duchem, formą i poziomem do najznamienitszych dokonań twórców kina czeskiego i skandynawskiego, opisywanego w naszym kraju od lat z zazdrością. Nie dziwi więc znakomite przyjęcie krytyków, nagroda na festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie oraz laur WARTO.
Mnie „Dziewczyna z szafy” wzruszyła i rozbawiła do łez. Czego chcieć więcej? Może powodów do lokalnej dumy, które też pojawiają się w tle. Filmowy Wrocław jeszcze nie umarł. To ze stolicy Dolnego Śląska są najlepsi debiutanci polskiego kina ostatnich lat. Po kostiumowym „Daas” Adriana Panka przychodzi pora na równie zasłużone zachwyty „Dziewczyną z szafy” Bodo Koxa. Trzeba jedynie przymknąć oko na fakt, że Bodo i Adrian mieszkają i pracują w Warszawie. Ważne, że związków z Wrocławiem się nie wypierają. „Daas” powstał w większości na Dolnym Śląsku, a w „Dziewczynie z szafy” jest mnóstwo związanych z Wrocławiem, nadal lub w przeszłości, aktorów.
fot. Anna Rzepka
Pierwsze skrzypce gra Wojciech Mecwaldowski jako Tomek – autysta z zespołem sawanta. To kreacja właściwie bezbłędna, wyczyn aktorski na miarę tych ekstremalnych zadań z „Rain Mana”, czy „Motyla i skafandra”, bez gry pod publiczkę, za to głęboko zapadający w pamięć. Nawet, kiedy spodziewamy się, że nastąpi atak choroby i domyślamy się, co było bodźcem, który zostanie odreagowany, to scena i tak obudzi w nas napięcie. Wiele dni po seansie filmu, pod zamkniętymi powiekami przesuwać się wam będzie obraz Mecwaldowskiego spoglądającego w przestrzeń. A także widziane jego oczyma typowe blokowisko, pełne sunących po niebie sterowców.
fot. Anna Rzepka
Efekty wizualne w polskim filmie wreszcie przygotowano na odpowiednim poziomie, nie siląc się na fajerwerki, których nie sposób połączyć z resztą zdjęć bez wrażenia sztuczności. Wszelkie surrealistyczne wizje, których w „Dziewczynie z szafy” nie brakuje, wkomponowane są w obraz płynnie. Klatki schodowe, ciasne mieszkania, sklepowe parkingi fotografowane są w sposób, który czyni z nich raczej neutralne tło, a nie klaustrofobiczną część opowieści. Do tej przestrzeni wraca się potem, wspominając przemyślnie skomponowane kadry w imponującej scenografii Andrzeja Halickiego. I z humorem zrealizowane odpryski scenariuszowej gonitwy myśli. Wydaje się, że doświadczony operator Arkadiusz Tomiak po współpracy z Adrianem Pankiem przy „Daas” raz jeszcze okazał się nieocenionym wsparciem dla wrocławskiego debiutanta.
fot. Anna Rzepka
Pierwszej pełnometrażowej fabuły Bodo Koxa mieli prawo obawiać się wszyscy, którzy z dystansem patrzyli na jego szalone wyczyny w kinie off-owym. Teraz słyszę od nich, że twórca dojrzał i się opanował. Nie zgadzam się. „Dziewczyna z szafy” wciąż jest pełna drapieżnych myśli, dygresji, intensywnych obserwacji, wyrazistych poglądów. Krystyna Czubówna i Dariusz Szpakowski, wernisażowa zgrywa samego reżysera – są tego najlepszymi dowodami. Na cały ten zgiełk, który Bodo zwykł maskować chłopięcym urokiem i żartem, tym razem opuszczono poetycką, dojrzałą formę. Nie tylko wizualną, jest też flirtująca z Sigur Ros muzyka Joanny Halszki Sokołowskiej i Filipa Zawady.
fot. Anna Rzepka
Tomkiem opiekuje się brat Jacek. W postaci odtworzonej przez Piotra Głowackiego najłatwiej doszukiwać się ekranowego alter-ego reżysera. Jacek kocha brata, ale chce też mieć swoje życie, podrywać dziewczyny, dobrze żyć z wścibską sąsiadką, którą można poprosić o opiekę. Teresa Sawicka daje satyryczny popis jako pani Kwiatkowska, paradoksalnie nieco mniej przerysowany niż portret nieśmiałego policjanta, którym jest w filmie Eryk Lubos. To tropem funkcjonariusza dojdziemy do mieszkania tytułowej dziewczyny z szafy, pogrążonej w depresji Magdy.
fot. Anna Rzepka
Swojej imienniczce debiutująca w kinie Magdalena Różańska dała miękkość spojrzenia na otoczenie, uwiarygodniła jej niezgodę na jego kształt. Dziewczyna chowa się przed światem, by przejść do alternatywnej rzeczywistości. Skoro w szafie nie ma Narni, to musi wytworzyć ją sobie sama, może dzięki temu pominąć zimę i chrześcijańskiego lwa, skupić się na tropikalnie wyglądających roślinach i własnych symbolach. Zetknięcie Magdy i Tomka wpisano w konstrukcję melodramatu, ale u Bodo Koxa fabularny schemat nie jest najważniejszy. Liczy się przede wszystkim wyobraźnia, która pozwala pokonać każde ograniczenie. Nawet w polskim kinie.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.