SPRING BREAKERS *****
To objawienie festiwalu w Wenecji. Krytycy byli zachwyceni, pora by ich entuzjazm podzieliła publiczność kinowa.
Harmony Korine pokonał popkulturę jej własną bronią. Skrytykował ją jej własnym językiem, reprodukowanymi przez nią obrazami. Teledysk z wiosennych ferii spędzanych przez amerykańskie nastolatki na Florydzie, z wyraźnie – jak na reżysera – zarysowaną fabułą, można uznać za jego najbardziej mainstreamowy film.
W „Dzieciakach”, „Skrawkach” i „Julien Donkey-Boy” był bardziej perwersyjny i bezkompromisowy. Po „Trash Humpers”, którego bohaterowie kopulują ze śmietnikami, „SB” jawi się w jego filmografii jako dzieło wyrafinowane.
Korine epatuje młodocianą seksualnością. Imprezujące na Florydzie nastolatki puszą się jak pawie w strojach kąpielowych i falują w rytm dub stepowej muzyki. O muzyczną oprawę obficie zakrapianych alkoholem i obsypanych narkotykowym proszkiem balang zadbał znany producent Skrillex. Przejścia między nimi, podczas których słychać zza kadru komentujących zdarzenia bohaterów, wprowadzają w melancholijny nastrój kaca.
O ich oprawę muzyczną zadbał Cliff Martinez, autor ścieżki dźwiękowej filmu „Drive”. „Spring Breakers” podbije serca publiczności podobnym do przeboju Nicolasa Windinga Refna refrenem. Ujęciami w zwolnionym tempie, fetyszyzacją samochodów i sposobem podpatrywania przemocy. Zarysowane wydarzenia nie rozwiną się jednak w konwencjonalny film akcji. Punktem zwrotnym będzie sugestia oderwania społeczeństwa od rzeczywistości – na imprezowym bądź kryminalnym tle bohaterki beznamiętnym głosem relacjonują przez telefon rodzicom, jak podziwiają krajobrazy i poznają ciekawych ludzi.
A potem znów: nastoletnie dziewczyny wymachują do kamer biustem, dają się oblewać alkoholem, trzęsą pośladkami jak na teledyskach. Obwieszeni łańcuchami i ozdobami, prężący muskuły młodzieńcy zalecają się do nich w jednoznacznym tańcu. Podobne ujęcia stanowią częste tło głupawych komedii młodzieżowych i filmów grozy. Górę bierze zawsze fabuła: komedia omyłek lub horror krwawych wydarzeń.
W „Spring Breakers” ważniejsza jest refleksja. Bohaterki uciekają od pustej, szarej i powtarzalnej egzystencji. Substancje odurzające to jeden z narkotyków. Równie mocno uzależniają błyskotki, przemoc, poczucie władzy nad rówieśnikami i starszymi. Kryminalistę i twardziela, przerysowany czarny charakter, zagrał James Franco. I znów po kolejnych seansach zwątpienia dostajemy dowód, że ten znany aktor potrafi zbudować zaskakującą kreację. Idolki z niedawnych młodzieżowych seriali (Ashley Benson, Selena Gomez i Vanessa Hudgens) oraz żonę reżysera, Rachel Korine, obsadzono jako femmes fateles w bikini.
Są kinowymi następczyniami Thelmy, Louise i „Urodzonych morderców”, ale w ich drodze do wolności krytyka znienawidzonego porządku jest minimalna. I lgną do wytworów współczesnego symulakrum.
Nucą Britney Spears, patrzą na siebie minami z klipów zamieszczonych na Facebooku, ruszają jak w teledyskach, w zbiorowości przybierają choreografię wchłoniętą w filmach pornograficznych. Ich przygody przypominają sekwencje z gier video. „Spring Breakers” stają się wizualnym esejem na temat współczesnej popkultury i wychowanego na niej pokolenia.
Andy Warhol miał w świecie kina wielu naśladowców, ale dopiero Korine’owi udało się przenieść na duży ekran ciężar społecznej refleksji podźwignięty z jego płócien.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.