LOT **** Czy leci z nami Denzel?
Za wchodzący właśnie do naszych kin film Denzel Washington został zasłużenie nominowany do Oscara. Jego bohatera można przedstawić jako bohaterskiego pilota samolotów pasażerskich, który po godzinach intensywnie się znieczula, by zapomnieć o kryzysie w życiu prywatnym albo jako nie stroniącego od narkotyków alkoholika, któremu w zawodzie pilota udało się wyjść cało z największej powietrznej opresji. Zależy od nastawienia, bądź światopoglądu. Genialna aktorska intuicja Denzela Washingtona pozwala wybrnąć ze scenariuszowych turbulencji. Od początku do końca tworzy on wiarygodny portret, a w schematycznie zarysowanej postaci dopatruje się różnych subtelności. Trzyma się własnej dyscypliny i buduje wyrazistą osobowość Whipa Whitakera.
Główny bohater uratował wielu pasażerów, ale jeszcze więcej kłamstw musiał opowiedzieć, by po heroicznym lądowaniu nie spędzić reszty życia w więzieniu. Dzielnego pilota polski widz może, po znakomicie zrealizowanej, mrożącej krew w żyłach, sekwencji katastrofy, utożsamiać z kapitanem Wroną, ale do czasu. Różnica jest zasadnicza: od pierwszej sceny wiemy, że tuż przed wylotem przyszły bohater ostro imprezował, a już w kokpicie pobudził się jeszcze typowym dla alkoholików narzędziem, zwanym u nas „małpkami”. I to właśnie małe buteleczki z alkoholem będą kluczowym elementem filmowego śledztwa.
„Lot” Roberta Zemeckisa dzieli się wyraźnie na prolog z kulminacją w postaci katastrofy oraz rozwinięcie i zakończenie prowadzone wraz z trwającym śledztwem na dwóch planach. Ciekawszy jest ten dotyczący procedur, reakcji branży lotniczej i odpowiedzialności karnej. Ciężej strawić melodramatyczny i wpadający w proste schematy obraz zmagań alkoholika z uzależnieniem. Zawsze wiemy jak skończą się jego zmagania na widok kieliszka i butelek oraz rozumiemy podłoże uzależnienia. Na tym planie „Lot” powinien być uniwersalny i ciekawy – opowiada o niemożności dostosowania się do wymaganego wzorca, nieumiejętnym radzeniu sobie z presją społeczną i rodzinną. Na samolot i pilota działają przecież ciśnienia różnego pochodzenia, ale równie wielkiej wagi. A w tym duecie jest tylko jedna maszyna, co Zemeckis unaocznia miejscami zbyt sentymentalnie. Żadnych zarzutów nie mam do jego filmowego rzemiosła, a najwięcej pochwał należy się aktorom. Oprócz wspomnianego Denzela Washingtona w roli głównej, na drugim planie błyszczą: Don Cheadle w kreacji podobnej do serialowego występu w „House of Lies” oraz John Goodman w roli, która powinna spodobać się fanom „Breaking Bad”. Wydawało się, że to występ w „Operacji Argo” będzie dla Goodmana najważniejszym epizodem sezonu, ale w „Locie” błyszczy jeszcze mocniej.
Oglądając film Zemeckisa zastanawiałem się jak w Polsce, kraju głęboko dotkniętym i podzielonym katastrofą lotniczą, zostanie przyjęty film „Lot” o uzależnionym pilocie za sterami spadającego samolotu. Katastrofa na dużym ekranie najprawdopodobniej przejdzie bez echa, podobnie jak spojrzenie za kulisy pracy komisji do spraw badania wypadków lotniczych. Polskie media rozprawiają o filmach nie ze względu na to, co w nich naprawdę można poddać refleksji, ale hasłowo i powierzchownie, by mogli się wypowiedzieć także ci, którzy dyskutowanego obrazu nie widzieli. Niedawny „Wróg numer jeden” pokazywał placówkę amerykańskich agentów w Stoczni Gdańskiej. Premiera przypadła podczas kolejnej fali doniesień o tajnych więzieniach CIA w Polsce, ale i tak było cicho. „Lot” też nie doczeka się zapewne publicystycznego lądowania.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.