HODEJEGERNE **** (Recenzja)
Groteskowe sytuacje pokazane są z naturalistycznym spokojem, bohaterowie zachowują kamienną twarz przy najbardziej krwawych absurdach. Wzięty headhunter z Norwegii nadrabia kompleksy związane z niskim wzrostem – żyje ponad stan w dizajnerskiej willi z blondwłosą pięknością. Żonę zdradza, a niedobory na kontach maskuje dochodami z kradzieży dzieł sztuki.
To punkt wyjścia filmu, którego tempo jest szybkie jak u Stevena Soderbergha w „Ocean’s Eleven”, kamera podpatruje najdziwniejsze wydarzenia z zadumą i spokojem, jakby jej plan pracy nakreślił Quentin Tarantino, a perypetie głównego bohatera wydają się skąpane w sosie braci Coen. Wytrawny efekt film zawdzięcza korzeniom – to adaptacja prozy Jo Nesbo, norweskiego autora kryminałów. Laureat przyznawanej we Wrocławiu nagrody Wielkiego Kalibru zasłynął serią o inspektorze Harrym Hole’u, ale na ekranie oglądamy historię spoza cyklu. Jej główny bohater ma na imię Roger, a gra go – w manierze francuskiej farsy – wzięty norweski aktor Aksel Hennie.
Jego rola sprawia, że zwracam uwagę na wszystko, ale nie na głównego bohatera. I tak u jego boku odnajduję debiutującą w kinie modelkę Synnove Macody Lund, w roli żony Rogera. Aktorskie mistrzostwo też kryje się dla mnie na drugim planie – Clasa Greve zagrał duński aktor Nikołaj Coster-Waldau czyli Jamie Lannister z „Gry o tron”. Wspólnika Rogera, Ove, kreuje zaś Eivind Sander. Wychodzą niebanalni bohaterowie, którzy równie dobrze jak do kryminału pasowaliby do kolejnego odcinka „Californication”. Kryminał cały czas miesza się tu z czarną komedią, film jest też momentami thrillerem z ciekawym podłożem ekonomicznym. Przyczyny, dla których Roger będzie musiał zmierzyć się ze swoim prześladowcą nie są oczywiste.
Świat łowców głów, pracujących na zlecenie korporacji to pole rozmaitych rozgrywek. Sam proces przedstawienia kandydata do konkretnego stanowiska, pokazano w filmie jako fascynującą grę, w której najważniejsza jest renoma. W tej kategorii „Łowcy głów” robią dobre wrażenie, za sprawą warsztatu reżysera, Mortena Tylduma. Absolwent nowojorskiej szkoły sztuk wizualnych potrafi wprowadzić widza w osłupienie.
Dla rosnącej rzeszy fanów Jo Nesbo premiera filmu jest wydarzeniem na miarę kinowego debiutu sagi Millenium, na który czekała wielomilionowa rzesza wielbicieli talentu Stiega Larssona. Skandynawskie kryminały stały się ogólnoświatowym fenomenem. Autorzy „Łowców” kilkakrotnie nawiązują do trzech filmów o Mikaelu Blomkviście i Lisbet Salander, wykorzystują nawet jedno identyczne ujęcie. W końcu za produkcję odpowiadała ta sama firma – Yellow Birds. W ślad za kinowymi adaptacjami przychodzą hollywoodzkie przeróbki.
W przypadku trzech skandynawskich filmów wg prozy Larssona i „Dziewczyny z tatutażem” Davida Finchera wybieram amerykański remake. Z „Łowcami głów” nie pójdzie już potencjalnym przerabiaczom tak łatwo. A prawa do nowej wersji kupiono jeszcze przed premierą oryginału. Można sobie wyobrazić konkretnych aktorów do podstawienia, poszczególne sceny do przerobienia na klimat jeszcze bardziej coenowski i tarantinowski, ale w tym wypadku nie ma sensu bawić się z oryginałem. Skutkiem może być jedynie uproszczenie, zbanalizowanie – tak jak w przypadku amerykańskiego „The Killing”. To serial, który jest łatwiejszą w odbiorze wersją duńskiego „Forbrydelsen”. Wspominam o tym z prostego powodu: byście za wszelką cenę zechcieli zobaczyć jak z literaturą Jo Nesbo obeszli się Europejczycy.
Norwesko-niemiecka koprodukcja pobiła rekord otwarcia Starego Kontynentu, należący do „Mężczyzny, który nienawidził kobiet” w reżyserii Nielsa Ardena Opleva. Równie dobre recenzje zbierają w ostatnich miesiącach chyba tylko francuscy „Nietykalni”, ale trzeba zaznaczyć, że to „Łowcy głów” zaskakują bardziej. Nawet gdy chwyt wydaje się oczywisty – sam sposób, w jaki zostaje założony, może wzbudzić zdumienie. W finale twórcy zamykają opowieść taką klamrą, jakbyśmy obejrzeli właśnie francuską komedię romantyczną. I faktycznie można się zakochać – w sposobie opowiadania ciekawych historii.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.