Kolejna słaba końcówka Śląska. Koszykarze przegrali z Lublinie

Mecz rozpoczął się od szybkich ataków lublinian, z których padały łatwe punkty spod obręczy. Wrocławianie swoje pierwsze oczka zdobyli z linii rzutów wolnych, a także bardzo dobrej indywidualnej akcji Justina Robinsona. Pierwsze minuty tego spotkania to sporo fauli gospodarzy, ale także dobry fragment de Lattibeaudiere’a – trójka i trafienie z półdystansu. Momentalnie Śląsk wziął się za odrabianie strat dzięki trafieniu zza łuku Adama Waczyńskiego. Gra nabrała większego tempa w połowie pierwszej kwarty, ale żadna z ekip nie wyszła na znaczne prowadzenie. Start imponująco wszedł w ten mecz zza linii 6,75 m., gdyż w premierowej odsłonie zaliczył aż cztery trafienia. Ale i Trójkolorowi nie byli w tym elemencie dłużni za sprawą Jeremiego Senglina i Marcela Ponitki. Ostatecznie początek starcia padł łupem WKS-u 23:21.
Następne 10 minut to dalszy festiwal „trójek” – w ciągu 180 sekund padło ich aż trzy, a po kolejnym trafieniu Ousmane Drame szkoleniowiec Śląska poprosił o przerwę. Świetny fragment zaliczył Justin Robinson, który najpierw zaliczył szalony rzut zza łuku, a następnie wyminął obrońców i wykończył akcję spod obręczy. Mimo to, po raz kolejny oglądaliśmy szalone rzuty z dystansu – w większości trafione. Przy swojej próbie Ajdin Penava był faulowany, ale wykorzystał tylko jeden z trzech wolnych. Następnie po złych podaniach i szczęśliwych zdobyczach lublinian, gospodarze wyszli na +5 – wtedy trener Jonchevski przerwał grę. Po czasie mieliśmy do czynienia z akcjami punkty za punkty, ale przerwę schodziliśmy z wynikiem 50:45 dla Startu.
Powrót na parkiet zaczął się od odrabiania strat w postaci dwóch trafień zza łuku De’Jona Davisa, który wyprowadził Trójkolorowych na prowadzenie. Mimo odpowiedzi Emmanuela Lecomte’a wynik powrócił do okolic remisu ze zmienną przewagą. Na brawa zasłużył Nzekwesi, który efektownie wpakował piłkę z góry w ostatniej sekundzie akcji. Kolejne sekundy to przestój Śląska wykorzystany przez lublinian. Chwilę później najpierw mocnym blokiem popisał się Ajdin Penava, a w kontrze Bośniak zmniejszył straty zdobywając kolejne trzy oczka. Przy kolejnych nieskutecznych zagrywkach Startu i faulu niesportowym Tevina Browna Trójkolorowi zdobyli dwa punkty przewagi. W łatwy sposób jednak ten rezultat zmienił się o 180 stopni po dwóch stratach wrocławian. WKS powrócił do dobrego rytmu w końcówce trzeciej kwarty i przed ostatnią odsłoną widniał rezultat 72:66 dla gości tego spotkania.
A w niej pierwsze zdobycze oglądaliśmy dopiero po dwóch minutach, gdzie z kontry trafił de Lattibeaudiere. W kolejnej akcji natomiast świetnie pod obręczą odnalazł się Penava, który zebrał i dobił. Po tym faul techniczny otrzymał Wojciech Kamiński, rzut wolny wykorzystał Robinson, a kolejna strata lublinian i udany floater Senglina dał dziewięć oczek prowadzenia Trójkolorowych. Gospodarzom przestały wpadać rzuty zza łuku, które w pierwszej połowie były ich największą bronią. Zamiast tego Start decydował się na penetrację strefy podkoszowej, co dwukrotnie okazało się skuteczne. Po drugiej stronie parkietu podobne manewry egzekwowali wrocławianie. Upływał czas, a na 90 sekund przed końcem meczu CJ Williams wykorzystał swój przechwyt i zostały zaledwie dwa oczka przewagi Śląska. Po przerwie na żądanie Brown wyprowadził Lublin na prowadzenie za sprawą akcji 2+1. Ostatecznie po raz drugi z rzędu WKS przegrywa dwoma punktami.
PGE Start Lublin - Śląsk Wrocław 85:83 (21:23, 29:22, 16:27, 19:11)
PGE Start Lublin: Emmanuel Lecomte 18, Tevin Brown 12, Courtney Ramey 11, Cj Williams 11, Filip Put 9, Tyran De Lattibeaudiere 8, Ousmane Drame 8, Bartłomiej Pelczar 8, Roman Szymański 0.
Śląsk Wrocław: Ajdin Penava 15, Emmanuel Nzekwesi 15, Dejon Davis 13, Marcel Ponitka 12, Justin Robinson 12, Jeremy Senglin 7, Adam Waczyński 6, Macio Teague 2, Błażej Kulikowski 1, Adrian Bogucki 0.
Przeczytaj także: Ślęza Wrocław o krok od gry o medale Basket Ligi Kobiet
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.