Chciały ratować, a odpowiedzą za znęcanie się nad zwierzętami
- Zagłodzone, zaniedbane zwierzęta w stanie krytycznym zagrażającym zdrowiu i życiu. W ciągu dwóch interwencji odebraliśmy wspólnie z Ekostrażą łącznie 30 kotów i dwa psy. Wiemy, że nadal przyjmują zwierzęta, wiemy, że nadal tam przebywają zwierzęta, będziemy tam interweniować - opisuje sytuację Norbert Ziemlicki:
Lilianna Rydzanicz, prezes stowarzyszenia przyznaje, że wie, że popełniła błąd, zamykając chore koty ze zdrowymi w jednym pomieszczeniu. Kobieta przyznaje, że nie potrafi odmówić, gdy zwierzęta potrzebują pomocy. Jak sama mówi chciała dobrze, ale faktycznie sytuacja ją przerosła. Przyjmowała wszystkie potrzebujące zwierzęta, zderzając się potem ze ścianą, bo często stowarzyszenie nie miało funduszy na ich leczenie, szczepienie czy sterylizację:
- Faktycznie mamy mało klatek kenelowych i wtedy po prostu złożyliśmy je, aby położyć podłogę. To był nasz błąd, ale nie dali nam dojść do słowa, że część kotów, niektóre z nich mają już karty, że zostały wciągnięte w rejestr - odpowiada Lilianna Rydzanicz.
ZOBACZ TEŻ: Ekostraż walczy z czasem. Chodzi o jeże
Jak mówi Adrianna Kaszuba, dyrektorka świdnickiego schroniska dla bezdomnych zwierząt, do którego trafiła część kotów, pomagać trzeba z głową, żebyśmy sami za chwilę nie potrzebowali ratunku:
- Owszem, działalność społeczna jest ważna, jest potrzebna. My też jesteśmy fundacją, bo wiele rzeczy robimy jako aktywiści. Miejmy jednak na uwadze, że zgromadzenie zbyt dużej liczby zwierząt na pewno im nie pomoże. Mówimy wtedy o szerzeniu się chorób, o tym, że zwierzęta nie dojadają, bo rywalizacja w grupie jest zbyt duża - tłumaczy Adrianna Kaszuba.
Stan zwierząt był tak zły, ze sprawa prawdopodobnie skończy się w sądzie, a prowadzący stowarzyszenie, które miało nieść ratunek zwierzętom, odpowiedzą za znęcanie się nad nimi.
O TEJ SPRAWIE BEATA MAKOWSKA MÓWIŁA W POPOŁUDNIU Z DOLNEGO ŚLĄSKA:
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.