Zakatował na śmierć, bo myślał, że kobieta go zdradza. Ruszył proces
Pawła K. w październiku ubiegłego roku, pod Miękinią pobił i kilkakrotnie pchnął nożem swoją partnerkę. Kiedy skończył katować ofiarę, poszedł spać pozostawiaj umierającą ofiarę bez pomocy. We wrocławskim sądzie ruszył właśnie proces mężczyzny. Paweł K. przyznał się częściowo do winy. Nie pamięta, aby dźgał kobietę nożem. Odmówił składania wyjaśnień przed sądem, z tego powodu sędzia, Magdalena Bielacka, odczytała wcześniejsze zeznania mężczyzny.
- Kiedy przyjechałem do domu, to zobaczyłem, że Monika włącza światło w łazience. Ja to potraktowałem jako dawanie sygnałów sąsiadowi, ze ja już przyjechałem. Ja już miałem wcześniej podejrzenia, że Monika mnie zdradza z tym Irkiem. Ja też nabrałem podejrzeń, bo często dzwoniła do mnie do pracy, pytając kiedy wracam. Ja to potraktowałem, jako sprawdzanie na ile może sobie pozwolić, kiedy mnie nie ma - odczytała sędzia.
Prokurator Piotr Sury, odczytując akt oskarżenia, długo wymieniał obrażenia ofiary:"
- Uderzał ciałem pokrzywdzonej o ściany, meble oraz podłogę. Po upadku pokrzywdzonej na podłogę, kopał ją po głowie, skakał po brzuchu, jak też pchnął ją ostrzem noża. Następnie pozostawił pokrzywdzona nieprzytomna na podłodze, nie udzieliwszy jej pomocy, co skutkowało śmiercią pokrzywdzonej - czytał prokurator.
Mężczyzna mówił, że nie pamięta, aby dźgał kobietę nożem. W sądzie zeznawała matka ofiary. Jak powiedziała – ma żal do rodziny oprawcy jej córki, że przez tyle godzin nie udzielili jej pomocy, skazując na śmierć w męczarniach:
- Mam wielki żal do rodziny, że nie wezwali pomocy. Wielki. Jak można było umierającego człowieka zostawić i czekać na jego śmierć. To jest dla mnie niepojęte - mówiła w sądzie matka ofiary.
Mężczyźnie grozi dożywocie.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.