Wrocławski policjant nurkował w Morskim Oku
Na zaproszenie TOPR-u pod Mnichem zameldowało się czterech policjantów z BOA i wrocławski policjant Jacek Herok.
Przeczytaj relację ze szkolenia:
„Około dwudziestej czwartej zakończył się pierwszy dzień szkolenia, tzw. teoria. Następnego dnia od rana kolejne przymiarki, dobijanie butli z powietrzem, uzupełnianie dodatkowych butli. Gdy już każdy nurek miał dopasowany sprzęt, włożony do torby wielkości małego samochodu, którą osobiście przeglądał Maciek w asyście „Strażaka”, mogliśmy ruszać z Zakopanego.
DZIESIĘĆ GODZIN PRZYGOTOWANIA, PÓŁ GODZINY NURKOWANIA
Dwoma TOPR-owskimi busami, zapakowanymi po dach przywieźliśmy nad Morskie Oko kilkaset kilogramów niezbędnego sprzętu. Tu poszło już szybciej. Po dwóch godzinach pierwsi szczęśliwcy zanurzyli stopy w jeziorze. Była godzina 16, gdy panowie zniknęli pod wodą, ja zostałem na brzegu pogrążony w coraz to większych ciemnościach, przyprószony padającym śniegiem, który po chwili zamienił się w rzęsisty deszcz, a temperatura odczuwalna spadła do -3°C. Do kwater wróciliśmy zmarznięci i ledwo żywi.Następnego dnia udało się zanurkować dwa razy, za pierwszym razem nawet przy świetle dziennym. Gdy nurkowie wchodzili do wody, była piękna pogoda, co odważniejsze cepry robiły sobie selfie na tle gór rozebrani do koszulek. Ale jak to w górach, po kwadransie nie było już widać Mięguszowieckich Szczytów, parę minut później nie widziałem własnych stóp i musiałem uważać, aby nie przegapić powrotu nurkujących policjantów, którzy niczym zjawy wynurzali się z mgły. Po sprawdzeniu ciśnienia w butlach okazało się, że nie trzeba wracać i można zanurkować bez uzupełniania powietrza. Po obowiązkowym odpoczynku drugie zanurzenie odbywało się w całkowitych ciemnościach, bez asysty turystów, którzy musieli jeszcze wrócić na nogach prawie dziesięć kilometrów do swoich samochodów i autobusów.
DWA TEATRY
Niebo nad górami przejaśniło się całkowicie, taflę jeziora rozświetlił księżyc i kilka gwiazd. W oddali przebijały się kontury szczytów, a ja miałem swoje pół godziny zupełnie sam, siedząc z aparatem w ręku w tym pięknym teatrze. W oddali majaczyły sylwetka Mnicha i światełka powracających nurków. Panowie nie chcieli się przyznać, czy widzieli zatopiony wrak Syreny, która niegdyś woziła turystów po jeziorze. Udawali, że nic im nie wiadomo o mającym kilkaset lat podwodnym, limbowym lesie, nie spotkali nawet słynnej, przeszło metrowej głowacicy, która króluje wśród tysięcy miejscowych pstrągów. Jak mantrę powtarzali, że przyjechali tu służbowo, a nie turystycznie. Założeniem szkolenia były przecież trening przy linach poręczowych, nurkowanie w toni i przeszukiwanie akwenu. Na dowód tego pokazali mi dwie puszki, jedną szklaną butelkę i połamany parasol wyłowiony z dna jeziora.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.