Nauka zawodu w Niemczech?
Bo Niemcy poszukują specjalistów, którzy dobrze płatną pracę mają już po tej stronie Odry i niespecjalnie mają powód by wybierać się do pracy nad Ren. Ci, którzy w Polsce pracy nie mają, nie znajda jej tez w swoim zawodzie w Niemczech - tam bowiem też są bezrobotni równie słabo wykształceni, bo właśnie wykształcenie jest kluczem do sukcesu
Sytuacja wygląda następująco - Niemcy potrzebują informatyków, programistów, wysoko wykwalifikowanych budowlańców, inżynierów, lekarzy, opiekunów osób starszych. Akurat praca we wszystkich tych zawodach czeka na Polaków u nich w kraju. Praca nieco gorzej płatna niż w Niemczech, ale też koszty życia za Odrą są wyższe, więc oferta jest porównywalna. Szturmu polskich doktorów i inżynierów na niemieckie firmy od maja nie będzie.
Ci, którzy ewentualnie szturmować mogliby - Polacy źle lub głupio wykształceni (ludzie po słabych szkołach zawodowych nie znający języka niemieckiego lub angielskiego, ludzie posiadający wymarły fach w ręku, albo wykształceni lecz zbyt ogólnie specjaliści od politologii, socjologii czy kultury) pracy w Niemczech nie znajdą. Tę z potwornymi trudnościami ledwo znajduje ich niemiecki odpowiednik - Geistwissenschaften (czyli jak mawiają Polacy - humaniści).
Jaka na to rada? Ano jest i skutecznie sięga po nią niemiecki system edukacji. Dodajmy, że resort edukacji w budżecie na 2011 rok najmocniej wydatki zwiększa właśnie na edukację - o ponad 7%. Te pieniądze mają być przeznaczone na jeden konkretny cel - poprawę jakości nauczania z efektem celowym - by absolwent był lepiej (najlepiej jak tylko można) przygotowany do rynku pracy. Te pieniądze mogą trafić do polskiej kieszeni.
Oto właśnie ogłoszono, ze niemieckie zawodówki chcą do siebie ściągnąć w przyszłym roku ponad 10 tysięcy uczniów z krajów ościennych, w tym Polski. A należy dodać, że tutejsze, niemieckie szkoły, w przeciwieństwie do wielu polskich odpowiedników "naprawdę" uczą zawodu, na "naprawdę używanym" w zakładach pracy sprzęcie. Że nie zawsze tak jest w Polsce wystarczy przykład, że w programie nauczania części polskich zawodówek wciąż są zajęcia "nauka obliczeń na liczydle drewnianym".
Program ściągnięcia pragnącej się uczyć młodzieży ma odpowiedzieć na tak zwane "błędne koło zatrudnienia". Chodzi o to, by kształcić ludzi, których faktycznie w poszczególnych gałęziach przemysłu brakuje. A nie po to, by potem doszkalać absolwentów kierunków i szkoleń, których we współczesnej gospodarce nie potrzeba.
Niemcy liczą, że owe 10 tysięcy młodych ludzi przyjedzie głównie z Polski. Proponowane warunki są wręcz fantastyczne - bo to nie tylko dobrze wyposażona szkoła i kształcenie według zachodnich wzorców i zachodnich zapotrzebowań. Pamiętajmy, że koncerny inwestujące w Polsce mają często zachodnioeuropejskie pochodzenie, również koncerny wschodnioazjatyckie preferują zachodni typ szkoleń pracowników.
Fabryki czy korporacje inwestujące w Polsce wydają potem krocie na przeszkolenie i doszkolenie polskich pracowników. Tu tego problemu nie będzie - młodzież już w szkole pozna zasady pracy i standardy zachodniego przedsiębiorcy.
Jak wyjaśnia organizator tego polskiego 10 tysięcznego zaciągu młodych ludzi - Niemiecka Izba Rzemieślnicza - przyszłym uczniom oferowana jest nie tylko darmowa nauka, ale także całkowicie za darmo zakwaterowanie w bursie przyszkolnej wraz z wyżywieniem. Do tego każdy młody człowiek dostanie wysokie stypendium - w pierwszym roku szkolnym 600 euro, na trzecim już 1,5 tys. euro. Co najważniejsze - nie tylko z punktu widzenia ucznia, ale tez niemieckiego pomysłodawcy projektu - młody człowiek dostanie też gwarancję zatrudnienia.
Dodajmy, w Polsce uczeń-czeladnik szkoły zawodowej może liczyć na "pensję" w wysokości 130-250 złotych.
Szkoły szukające polskich uczniów znajdują się na ogól niedaleko granicy z Polską. To ma podwójną zaletę - z jednej strony bliskość kraju rodzinnego (co ma olbrzymie znaczenie dla 15-latka) ale z drugiej są to tereny dawnych wschodnich Niemiec, gdzie szczególnie brakuje uczniów w szkołach zawodowych, a potem na rynku pracy. W ostatnich latach liczba uczniów w placówkach tych landów spadła drastycznie - o ponad połowę. Czekają szkoły Berlina, Brandenburgii, Saksonii, Maklemburgii czy Turyngii.
W Brandenburgii liczba uczniów w szkołach zawodowych zjechała z 35 do 18 tysięcy. W Poczdamie, stolicy tego landu, wręcz puste z powodu braku uczniów są wielohektarowe nowoczesne kompleksy Berufschulen. Oprócz sal wykładowych i internatów są tam nowoczesne warsztaty mechaniczne, elektroniczne, a także fryzjersko-kosmetyczne czy gastronomiczne. Połowę zajęć przeznaczonych na naukę uczniowie spędzają jednak nie w ośrodku, ale pracując w firmach zrzeszonych w izbach rzemiosła.
Zwykle w takich sytuacjach problemem jest język, nauka niemieckiego w polskiej szkole wciąż daleka jest od ideału, a ze względu na stereotypy i historyczne reminiscencje młodzież niechętnie uczy się języka Goethego (kojarząc zresztą ów język raczej z Hitlerem niż autorem Fausta). W tym przypadku w ogóle nie trzeba znać niemieckiego, bo wraz z zajęciami, jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego zorganizowany zostanie dwumiesięczny kurs podstaw na miejscu, a porem w czasie roku szkolnego nauka niemieckiego będzie kontynuowana.
Co czeka na młodych ludzi? Nie ma co liczyć, ze zostaniemy wyszkoleni na lekarza, tłumacza, czy informatyka. Izby rzemieślnicze potrzebują fachowców na etatach bardziej przyziemnych. Z wolnymi etatami na wyszkolonych polskich absolwentów czeka fabryka maszyn drukarskich Heidelberger Druck, agencja pracy tymczasowej Adecco, bank Sparkasse Vorpommer, a także mnóstwo restauracji i hoteli w północno-wschodnich landach.
Dalszych informacji należy szukać w polskich Urzędach Pracy.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.