Niebezpiecznie na stokach
Już wiadomo, że nie było żadnych zaniedbań w sprawie śmierci 39-letniego narciarza, który zginął w niedzielę na stoku w Szklarskiej Porębie. Mężczyzna jechał bez kasku, wypadł z nartostrady i uderzył w stalowy hydrant. Nie pomogło to, że hydrant był owinięty specjalnym materacem.
Jak mówi Jan Dębkowski z firmy Sudety Lift, mężczyzna nie zastosował się po prostu do znaków stojących na stoku. Nakazują one zwolnienie i przestrzegają przed skrzyżowaniem dwóch nartostrad i szlaku turystycznego.
Wyprawa na narty skończyła się tragicznie także po czeskiej stronie Karkonoszy. Jak mówi Miroslav Vlasak, starosta Zaclerza, na stoku w Czechach zginęła 13-latka, która uderzyła w drzewo.
Sławomir Ejsmont z Karkonoskiego GOPR mówi, że takie wypadki są najczęściej skutkiem brawury. Można ich uniknąć jedynie edukując narciarzy, których na stokach są przecież tysiące.
Do wypadków tak w Polsce, gdzie 39-latek wypadł z trasy i zginął, jak w Czechach gdzie to samo przydarzyło się 13-latce mogłoby nie dojść, gdyby np. niebezpieczne miejsca na nartostradach zostały zabezpieczone specjalnymi siatkami. Jan Dębkowski z Sudetów Lift mówi jednak, że to po prostu niemożliwe. - Nie można w górach postawić 20 kilometrów ogrodzenia z siatki - mówi. - Zabezpieczenia z siatek są stawiane jedynie w czasie zawodów sportowych, a nie podczas jazdy rekreacyjnej.
Skoro nie da się nic zrobić na nartostradach została praca z narciarzami i uświadamianie ich. Agnieszka Kuliczkowska z urzędu miasta w Szklarskiej Porębie stara się dotrzeć z takimi informacjami do narciarzy. - Szczególnie chcemy dotrzeć do początkujących, by poznali zasady obowiązujące na wyciągu i na stoku - mówi.
Mimo tragicznych wypadków nartostrady jednym jednak będą się na pewno różnić od zwykłych dróg. W miejscach tragedii nie zostaną zamontowane żadne krzyże.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.