Nie zawsze styl jest najważniejszy
Po pierwszych meczach polskich piłkarzy ręcznych w finałach mistrzostw świata w Szwecji jesteśmy dalecy od zachwytu. Ale czy o zachwyt tu chodzi? Wszyscy liczymy przecież na to, że kadra Bogdana Wenty będzie walczyć w turnieju do 30 stycznia a to oznacza, że rozegra 10 meczów. Oczywiście, aby tak się stało potrzebne są zwycięstwa, ale styl nie jest aż tak istotny.
Zresztą nie ma gotowej recepty na sukces - a i sama kadra Bogdana Wenty jest tu najlepszym przykładem.
Cztery lata temu plan był prosty i niemal perfekcyjnie wykonany. Podczas mistrzostw świata w Niemczech nasz zespół szedł jak burza, pokonując już w 1 rundzie przyszłych mistrzów świata - czyli gospodarzy 27:25. W drugiej rundzie Polacy przegrali tylko z Francją. Po fantastycznych meczach z Rosją i Danią awansowali do finału, gdzie w drugiej konfrontacji Niemcom już nie sprostali.
Nie zawsze jednak, gdy zaczynaliśmy z wysokiego C, reszta była formalnością. Przecież na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w fazie grupowej pokonaliśmy Chorwację oraz zremisowaliśmy z Francją. Z tymi dwoma rywalami na niemal każdej światowej imprezie doznajemy porażek. I co? I nic - skończyło się na ćwierćfinałowej porażce z Islandią i ogromnym zawodzie.
Dwa lata temu w Chorwacji było zupełnie inaczej. Już w pierwszej fazie przegrana z Niemcami i niespodziewana porażka z Macedonią, a właściwie niemal z jednym zawodnikiem tego zespołu Kiryłem Lazarovem. Ale efekt końcowy znakomity. W drugiej rundzie wygrane nad Danią i Serbią oraz niezapomniany rzut Siódmiaka w ostatnich sekundach meczu z Norwegią. Brązowy medal również był wielkim sukcesem.
I jeszcze jedno przypomnienie - tak ku pokrzepieniu serc. Ubiegłoroczne mistrzostwa Europy w Austrii. Grupa - niemal najcięższa z możliwych. Wygrywamy z Niemcami, pokonujemy Szwecję i remisujemy ze Słowenią. Wywalczyliśmy pewny awans do 2 rundy a Szwecja już po pierwszej pożegnała się z turniejem.
A zatem nie ma gotowego przepisu na sukces. Można zacząć znakomicie, ale później doznać jednej czy drugiej porażki i wracać do kraju ze smutnymi wspomnieniami.
Można zacząć kiepsko, ale później wykazać hart ducha i dzięki niezłomnej psychice bić się o najwyższe cele.
Teraz, wcale nie zaczęliśmy znakomicie - i sami piłkarze ręczni doskonale o tym wiedzą. Może i zaczęliśmy słabo, ale trzeba pamiętać o tym, że szczyt formy ma przyjść w czwartek - w dniu spotkania ze Szwecją a następnie pozostać z drużyną na całą drugą rundę, półfinał oraz mecze o medale. Wielkiej piłki ręcznej nie da się grać przez 10 meczów w ciągu niemal trzech tygodni.
I jeszcze jedna kartka z kalendarza. W 2005 roku, zaraz po tym jak Bogdan Wenta został selekcjonerem naszej kadry zmierzyliśmy się w eliminacjach mistrzostw Europy ze Szwecją. Na wyjeździe przegraliśmy 28:33, ale w rewanżu w Olsztynie pokazaliśmy charakter i klasę wygrywając 32:26. Stawiający pierwsze - małe kroczki na międzynarodowej arenie biało - czerwoni wywalczyli awans a faworyzowani Szwedzi mogli tylko z pokorą spuścić głowy.
Ten mecz doskonale pamietają Bielecki, Grabarczyk, Bartosz Jurecki, Kuchczyński i Tkaczyk. Ale najlepiej zdobywca aż 10 goli Marcin Lijewski. Panowie - w czwartek poprosimy o powtórkę.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.