Ukraińska piłkarka ręczna KPR-u: "Tego miasta już nie ma"
Kilka dni temu do małżeństwa Szupyków na Dolny Śląsk przyjechała mama męża z jego młodszym, 5-letnim bratem. "Bardzo to przeżywam. Prawie cała moja rodzina tam została. Teściowa traktuje to jak urlop. Chyba tylko tak się pociesza. Naprzeciwko nas budują dom. Każdy hałas podrywa ją na nogi. Jest bardzo przestraszona. To trauma po rosyjskich nalotach helikopterów i samolotów, które zazwyczaj wypuszczały bomby na cywilne domy" - powiedziała zawodniczka.
Ta dwójka członków rodziny do Polski przedostała się z Kijowa, gdzie przebywała w piwnicy dwa dni pod ostrzałem. Później był krótki epizod na wsi pod metropolią. Tam też nie było bezpiecznie, co bardzo źle oddziaływało na małego chłopca. Z tej miejscowości nadarzyła się okazja ucieczki. Eskortowany przez policję konwój trzech autokarów, z małymi dziećmi i kobietami, dotarł do granicy, a później dojechał do Wrocławia.
"To bardzo trudne, ale nie puściłam męża na wojnę. Nie przeżyłabym, gdyby coś złego mu się stało" - powiedziała rozgrywająca KPR Kobierzyce. Oboje z mężem od czterech lat są w Polsce. Większą karierę sportową zalicza rozgrywająca Alona, która zespołowi JKS Jarosław pomogła awansować do ekstraklasy, gdzie później na dwa lata zatrzymała się w Starcie Elbląg. Od nowego sezonu występuje w KPR Kobierzyce. Mąż jest bramkarzem 1.ligowej drużyny ŚKPR Świdnica. Ukraińska piłkarka przyznaje, że cały czas otrzymuje wyrazy wsparcia od znajomych z całej Polski. "Mój klub KPR mnie wspiera, ale także te dziewczyny, z którymi grałam w innych klubach. Dzięki treningom i meczom choć na chwilę mogę zapomnieć o tym koszmarze. Moja mama nawet się raz popłakała, gdy rozmowa zeszła na temat, w jaki wspaniały sposób Polska pomaga Ukrainie. Dzwonię do niej codziennie. Mój kraj nigdy się nie podda. Cieszę, że z mężem w prezydenckich wyborach głosowaliśmy na Wołodymyra Zełeńskiego. Pamiętam jego słowa: "najpierw będę mnie nienawidzić, ale później będą już szanować" - przypomniała zawodniczka.
26-letnia Alona wychowała się w Ochtyrce, w obwodzie sumskim na wschodzie Ukrainy. Pół życia spędziła w Kijowie skąd pochodzi mąż. W stolicy Ukrainy skończyła szkołę mistrzostwa sportowego, studiowała. Tu małżonkowie zaczęli budować swój dom, na który chcieli zarobić w Polsce. "W sklepach w Ochtyrce brakuje podstawowych produktów. Dociera pomoc humanitarna. Miasta w zasadzie już nie ma. Ludzie żyją dzięki przetworom w słoikach, które zgromadzili na czas zimy. Tworzone są korytarze ewakuacyjne, ale często są one ostrzeliwane. Giną całe rodziny" - z przerażeniem w głosie wyjaśniła zawodniczka.
Jej ojciec został w kraju. Pracuje w służbie energetycznej odpowiedzialnej za dostarczanie prądu na cały region w okolicach Ochtyrki. Z kolei teść został przydzielony do obrony terytorialnej. Do jego zadań należy sprawdzanie samochodów, w tym dokumentów, na jednym z drogowych punktów kontrolnych pod Kijowem.
"Agresja Rosji nie zaczęła się w tym roku. Wcześniej został zajęty Krym i Donbas. Miałam poczucie, że wszystkiemu winny jest Putin. Do samych Rosjan nie miałam żalu. Teraz to się zmieniło. Oni nie mogą mówić, że nic się nie dzieje. Oni wierzą rosyjskim oficjalnym przekazom, które podają, że wojsko zostało wysłane na Ukrainę, aby uratować miejscową ludność, która ma dość władzy w Kijowie. Przestałam nazywać ich ludźmi. Z drugiej strony wiem, że nieliczni w Rosji protestują, ale są szybko zatrzymywani przez służby specjalne" - stanowczo dodała Alona.
Piłkarka przekonała się, że polityka jednak dotyczy sportu. Zna wielu sportowców w piłce ręcznej z Rosji, których obserwowała za pomocą mediów społecznościowych. Liczyła, że za ich pośrednictwem prawda o wojnie zostanie rozpowszechniona. Wpis znanej zawodniczki, "stop wojnie", został po 15 minutach usunięty z jej profilu. Zdaniem Ukrainki przeważa postawa konformistyczna, zgodna z ideologią władzy na Kremlu.
Alona nie afiszuje się z oferowaną pomocą rodakom. Wysyła paczki. Przyznała jednak, że zaangażowała się w pomoc dużej grupie juniorów w piłce nożnej, którzy przyjechali z jej ojczyzny na sparingi z rówieśnikami ze Śląska Wrocław. Ta grupa polską granicę przekroczyła równo z wybuchem wojny.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.