Moje Winnipeg (******) (Posłuchaj)
Dwa lata po światowej premierze, ponad rok po pierwszym pokazie w konkursie wrocławskiego festiwalu Era Nowe Horyzonty, kilka miesięcy po powtórce, w trakcie retrospektywy artysty, podczas kolejnej edycji festiwalu, wreszcie miesiąc po ogólnopolskiej premierze, „Moje Winnipeg” wreszcie dociera do regularnej dystrybucji we Wrocławiu.
Trafia do miejsca wręczy wymarzonego – do kina, które za kilkanaście tygodni żyć będzie już tylko we wspomnieniach i snach. „Dworcowe” odejdzie do rzeczywistości, którą karmi się Guy Maddin.
Kanadyjski reżyser, którego Polsce przedstawiły kolejne edycje Nowych Horyzontów, z własnych doświadczeń, wspomnień, snów i wyobrażeń czerpie nie tylko inspiracje, ale wręcz całe sceny. „Moje Winnipeg” zajmuje w filmografii artysty miejsce niesłychanie ważne – tworzy mitologię miasta. Nie tropi widm czy innych bohaterów, skupia się na samym sobie. Podkręca własną autobiografię, z uporem ekshibicjonisty wzmacnia życiorysy swoich bliskich. Powstaje dokument-fantazja, który spowija w kinowej mgle całe Winnipeg. Kuba Mikurda i Michał Oleszczyk, autorzy książkowego wywiadu-rzeki z artystą („Kino wykolejone. Rozmowy z Guyem Maddinem”), przyznają, że, po filmowym doświadczeniu, prawdziwe Winnipeg musi rozczarować. Miłość Maddina do miasta, w którym żyje była silniejsza niż wściekłość i żal wobec traum i doświadczeń. Autobiograficzna podróż przez wiele poziomów – od lunatykowania, przez topografię, po historie z miejskich kronik – jest pełna fantazyjnej blagi, która czyni z filmu niezwykle błyskotliwą, erudycyjną komedię. Hipnotyzują nie tylko obrazy i montażowe przejścia (jak słynne już Widły-Łono-Futro), ale również narracja autora, unosząca się nad filmem jak wybitne słuchowisko, rozpoczęte od potrójnego wypowiedzenia Winnipeg. Ten przypadkowy – jak opowiada reżyser – zabieg, już utrwalony w filmie, zabrzmiał niczym zaklęcie. Typowa dla Maddina gra z filmowymi konwencjami, czerpanie z okresu „part-talkies” pozwala poprzez kino dokonać rozliczenia z własnymi demonami. Przeróżne postaci, z okrutną matką na czele, przenoszą „Moje Winnipeg” ze świata komedii w objęcia psychodramy. Apodyktyczną panią domu, władczynię salonu piękności, fikcyjną serialową gwiazdę zagrała popularna przed laty Ann Savage. Legenda kina noir wpisała się bezbłędnie w wyjątkowy styl Maddina. Przenosimy się z nimi w świat, w którym „pachniało kobiecą próżnością i desperacją”, wdychamy też zapach męskiej hokejowej szatni i żegnamy hokejową arenę. Wrocławianie na „Moje Winnipeg” wrócą do kina, którego wkrótce nie będzie. I zapewne nie zapomną tego seansu na długo. Na żal po „Dworcowym” jeszcze przyjdzie czas, a można sobie również przypomnieć wystawę, która już odjechała – „Na kolana tchórze”. Instalacja Jakuba Szczęsnego do filmu Maddina „Tchórze przyklękają” zachwyciła samego reżysera, miała wyruszyć w świat. Widzowie „Mojego Winnipeg” mogą jednak pożałować, że nie została we Wrocławiu na stałe. Na kinową mitologię nie mamy tutaj co liczyć. Na ulicach „miasta spotkań” właściwie nie da się natknąć na lunatyków, jesteśmy bez szans na zamarznięcie koni w łonie okrutnej rzeki, a przede wszystkim brak nam filmowca-artysty, który naszą rzeczywistość i swoje sny przecierpi przez własną wrażliwość, niczym Guy Maddin z dalekiego Winnipeg – dobry znajomy wrocławskich kinomanów.
Przypominamy wywiad, którego Guy Maddin udzielił Radiu RAM w trakcie festiwalu Era Nowe Horyzonty, w lipcu 2009 (Posłuchaj):
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.