Hubert Hurkacz pożegnał się z prestiżowym turniejem w Turynie
Rozstawiony z numerem siódmym Hurkacz przed tym spotkaniem był w bardzo trudnym położeniu. By dostać się do "czwórki" musiał nie tylko pokonać Zvereva (3.), ale też liczyć na korzystny dla niego wynik wieczornego spotkania zamykającego rywalizację w Grupie Czerwonej. Potrzebne było mu zwycięstwo broniącego tytułu Rosjanina Daniiła Miedwiediewa (2.), który jest już pewny awansu, nad włoskim rezerwowym Jannikiem Sinnerem, zastępującym kontuzjowanego rodaka Matteo Berrettiniego (6.). Nie spełnił jednak pierwszego warunku i pożegnał się z imprezą.
Mający wcześniej bilans 1-1 Niemiec z kolei do zagwarantowania sobie udziału w dalszej fazie rywalizacji potrzebował wygranej i cel zrealizował.
Polak słabo zaczął czwartkowy występ. Po 10 minutach Niemiec prowadził 4:0, a Hurkacz w tym czasie zapisał na swoim koncie zaledwie dwa punkty. Potem zaczął stawiać rywalowi nieco większy opór, ale przewaga faworyta była niepodważalna. Podopieczny trenera Craiga Boyntona próbował grać kombinacyjnie, ale na niewiele się to zdało. W siódmym gemie obronił "break pointa", który był jednocześnie piłką setową, ale mistrz olimpijski z Tokio chwilę później przy swoim podaniu przypieczętował zwycięstwo w trwającej zaledwie 26 minut inauguracyjnej partii.
Przewaga Zvereva w tej części pojedynku pod względem serwisu była przygniatająca. Posłał sześć asów, przy jednym po stronie wrocławianina i wygrał 94 procent akcji po swoim pierwszym podaniu, podczas gdy Hurkacz zaledwie 47.
Wrocławianin wyraźnie ożył w drugiej odsłonie. Znacznie lepiej zaczął u niego funkcjonować serwis i stał się równorzędnym przeciwnikiem dla Niemca rosyjskiego pochodzenia. Dziesięć asów i ograniczenie błędów wystarczyło jednak tylko do tego, by przez dłuższy czas rywalizować z nim "gem za gem". W drugiej części seta faworyt jednak znów zaczął mocniej napierać. Hurkacz po raz pierwszy musiał bronić się przed stratą podania przy stanie 3:3 i wówczas zrobił to skutecznie. Nie zdołał zaś tego powtórzyć w ósmym gemie. Sam dwukrotnie zdobył dwa pierwsze punkty przy serwisie przeciwnika, ale ten ze stoickim spokojem chwilę później opanował sytuację. Po raz drugi zdarzyło się to na końcu spotkania, gdy ostatnie dwa punkty gracz z Wrocławia stracił po nieudanych returnach i pożegnał się definitywnie z turniejem.
Poprzednio polski tenisista zaprezentował się w mastersie w singlu 45 lat temu. Wojciech Fibak w 1976 roku w Houston dotarł do finału, w którym przegrał pięciosetowy pojedynek z Hiszpanem Manuelem Orantesem.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.