Nigdy nie mów nigdy (**)
Prędzej czy później polska kinematografia musiała podążyć za światowym trendem i ulubione komedie romantyczne porzucić na rzecz romantyczno-familijnych. Szkoda, że nie wiązało się to ze zmianą jakościową. „Nigdy nie mów nigdy” to prościutka, ładnie nakręcona komedia o samotnej trzydziestolatce. Główna bohaterka na naszych oczach przekona się, że marzenie o założeniu rodziny w pojedynkę będzie nie tylko ciężkie do przeprowadzenia, ale również trudne w utrzymaniu. W „Nigdy nie mów nigdy” udało się zmieścić niemal wszystkie schematy. Singielkę gra piękna Anna Dereszowska, do której mój sentyment po filmie nie zmalał. Kochankiem jest Jan Wieczorkowski, przenoszący na duży ekran serialową pewność siebie. Szefa gra charakterystyczny Tomasz Sapryk. Są również ulubione w tym gatunku postaci drugoplanowe – najlepsza przyjaciółka i rodzice. Edytę Olszówkę, tak jak i w „Mniejszym złu” przebrano w perukę. Tym razem zagrała troskliwą, ale i wyluzowaną mamę-artystkę. Jej syn to świetny kucharz, który najchętniej uratowałby każdego bezdomnego psa. Nowego chłopaka matki, policjanta, nie akceptuje. Po mrukowatej roli Roberta Więckiewicza trudno się dziwić. Wyobrażenie twórców filmu na temat artystów, korporacji i rodzinnych rozmów jest mocno stereotypowe. Skoro główna bohaterka ma zły kontakt z matką, a dobry z ojcem, to happy-end będzie wręcz oczywisty. Po drodze trzydziestolatka przejdzie przez wykorzystywanie swojej pozycji w pracy, łamanie panujących tam zasad, przez ośrodki adopcyjne, nieudane in-vitro i kolejne trudne rozmowy z rodzicami, aż po poczucie osamotnienia i wykluczenia. Główna bohaterka pracuje jako łowca głów dla firmy rekrutacyjnej – służy to znakomicie określaniu jej jako chłodnej, ukrywającej emocje. Szkoda tylko, że nie wprowadzono kolejnego wątku, elementu zazdrości, czy zagrożenia. Można go było wnieść z bohaterką Mariety Żukowskiej, ale najzdolniejszą w całej obsadzie aktorkę zredukowano do roli tła. W „Nigdy nie mów nigdy” najważniejsza jest przeciętność – nic nie powinno tu zakłócać dobrego humoru widza. Aż dziw, że za scenariusz odpowiada między innymi Paweł Mossakowski, który w recenzjach dla „Co jest grane” niejednokrotnie narzekał na przeciętny poziom amerykańskich komedii romantyczno-familijnych. Miał okazję, współtworząc polski odpowiednik, udowodnić, że można inaczej, lepiej, głębiej. Swoją szansę zaprzepaścił. Pojawił się za to w epizodzie, udowadniając, że w deklamacji nawet własny tekst może zabrzmieć sztucznie.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.