Hurkacz: Wiszę trenerowi butelkę dobrego wina [WYWIAD]
Polska Agencja Prasowa: Czy kiedy po raz pierwszy chwycił pan rakietę, to widział siebie świętującego takie triumfy jak w Miami?
Hubert Hurkacz: Po rakietę po raz pierwszy sięgnąłem, gdy miałem trzy lub cztery lata. W związku z tym, że nie byłem wówczas zbyt komunikatywny, pewnie nie myślałem wtedy o takich chwilach (śmiech). Ale po kilku latach treningu, będąc około 8-9-letnim dzieckiem, miałem marzenia, żeby grać w tych największych turniejach i wygrywać najważniejsze mecze.
PAP: W światowych i polskich mediach nie brakuje głosów, że to nie tylko pana największy sukces, ale i najbardziej prestiżowe zwycięstwo polskiego singlisty w historii. Miło się słucha takich słów?
H.H.: Tak, jestem bardzo szczęśliwy. Kiedy po ostatnim zagraniu Jannik nie trafił w kort, zdałem sobie sprawę, że za chwilę wzniosę w górę największe trofeum w mojej dotychczasowej karierze. To dla mnie coś naprawdę wyjątkowego. Przez cały turniej grałem solidnie. Przejście każdej kolejnej rundy sprawiało, że czułem się pewniej, każde zwycięstwo jeszcze bardziej mnie motywowało. Ta wygrana utwierdza mnie w przekonaniu, że mogę osiągnąć jeszcze więcej.
PAP: W mediach społecznościowych mnoży się od gratulacji. Było ciepłe od słowo od prezydenta Dudy, ale też od Roberta Lewandowskiego. A jak gratulowali trener Craig Boynton i rodzina w Polsce?
H.H: Pierwsze słowa trenera były takie, że wiszę mu teraz dobrą butelkę wina... Cieszył się i gratulował tego, co razem osiągnęliśmy. Pracowaliśmy na ten sukces bardzo ciężko również i tu na Florydzie w ubiegłych latach, dlatego niesamowicie się cieszę, że to wszystko wydarzyło się właśnie tu. Z najbliższą rodziną również miałem okazję porozmawiać. Wszyscy są super zadowoleni i uradowani.
PAP: Jannik Sinner po meczu powiedział, że nerwy były w niedzielę większe niż zazwyczaj. W pana przypadku również?
H.H.: Jeżeli chodzi o noc przed meczem, to byłem spokojny i zrelaksowany. W niedzielę emocje były większe i czułem się bardziej podekscytowany, bo finał jest czymś wyjątkowym. Gra w ostatnim meczu to jest coś, o czym się marzy na starcie każdego turnieju. A w trakcie meczu było trochę nerwów, szczególnie w drugim secie, kiedy miałem szansę na objęcie prowadzenia 5:0, ale Jannik wrócił do dobrej gry. Wiedziałem jednak, że walcząc z tak świetnym zawodnikiem nic za darmo nie dostanę. Starałem się walczyć o każdy punkt.
PAP: Grał pan bardziej urozmaicony tenis. Były długie wymiany, po których niejednokrotnie Włoch popełniał niewymuszone błędy, ale były też i drop-szoty oraz efektowne i skuteczne akcje serwis i wolej przy siatce. Czy to było kluczem do zwycięstwa?
H.H.: Myślę, że najważniejsze było postawienie Jannikowi trudnych warunków. To wspaniały gracz, dlatego wiedziałem, że muszę próbować zmieniać tempo i wybijać go z rytmu. Uderza piekielnie mocno przez co może cię zepchnąć głęboko poza kort, dlatego musiałem starać się utrzymać agresywny styl.
PAP: A dlaczego serwis nie funkcjonował aż tak dobrze jak w pojedynkach z Tsitsipasem i Raonicem, gdzie był pan w stanie posłać po 14-15 asów?
H.H.: Przede wszystkim Jannik to zawodnik, który super returnuje i to była główna przyczyna, że asów nie było aż tak dużo. Poza tym akurat piłki nie były zbyt szybkie, a i warunki na korcie były inne niż w poprzednich dniach. Było wietrznie, co nie sprzyjało ani szybkim serwisom, ani krótkim wymianom.
PAP: Statystycy wyliczyli, że niedzielna wygrana była pana 10. z rzędu na Florydzie. Wcześniej mówił pan, że czuje się tu jak w domu. Dlaczego?
H.H.: Są tu świetne warunki do rozwoju i do tego, aby starać się być lepszym z dnia na dzień. Wcześniej spędziłem tutaj prawie pół roku na przełomie wiosny i lata 2020. Trenowałem po kilka godzin dziennie w bardzo ciepłej aurze, przy temperaturze dochodzącej do 39 stopni. To sprawiło, że jestem dziś w lepszej formie fizycznej oraz że szybciej się adaptuję do tego typu warunków.
PAP: Dzięki takim sukcesom w Polsce pewnie znowu wzrośnie popularność tenisa, więcej dzieci będzie się garnąć do tego sportu. Co powiedziałby pan na start najmłodszym adeptom i ich rodzicom?
H.H.: Fajnie, że zarówno triumfy Igi Świątek czy mój z Miami można spróbować przekłuć na coś pozytywnego w przyszłości. Mnie zainspirowały osiągnięcia Igi i teraz ja też pokazuję, że warto mieć marzenia. Trzeba jednak pamiętać, że przede wszystkim tenis ma dzieci bawić, a rodzice nie mogą nakładać ani narzucać presji. Dzieci mają chcieć to robić. Jeśli się okaże, że coś z tego wychodzi, to ważne, aby pomóc dzieciom trenować w taki sposób, aby mogły iść do przodu i się rozwijać. A podczas zawodów zachęcać do tego, aby dawały z siebie +maksa+.
PAP: Po takim zwycięstwie pojawią się pewnie głosy, że teraz czas np. na wygranie Wimbledonu czy olimpijski medal...
H.H.: Wimbledon owszem chciałbym wygrać, ale wszystkie pozostałe turnieje wielkoszlemowe też... Dla mnie ważne będzie, żebym zawsze był sobą. Trzeba pamiętać, że w tym sporcie nie zawsze się udaje. W Miami - łącznie z kwalifikacjami - wystartowało ponad 100 tenisistów, a wszystkie mecze wygrał tylko jeden. Większe są szanse, że się przegra i odpadnie niż zwycięży. Ale taki sukces też dodaje skrzydeł. Dlatego będę ciężko pracować i walczyć w kolejnych turniejach.
PAP: Jak będzie wyglądać świętowanie triumfu w Miami?
H.H.: Może wreszcie nam się uda gdzieś wyjść i zjeść kolację. Ale czasu na świętowanie nie ma, bo teraz przeprowadzamy się do naszej europejskiej bazy w Monte Carlo, gdzie do kolejnych startów przygotowuje się spora liczba czołowych graczy, są tam świetne warunki do pracy. Po wygranej w Miami bardziej w siebie wierzę, ale moi rywale też trenują ciężko.
Rozmawiał dla PAP w Miami: Tomasz Moczerniuk
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.