Palm Springs **** [RECENZJA]
Czy teraz każde pokolenie będzie miało swój „Dzień świstaka”, tak jak „Robin Hooda” i „Sherlocka Holmesa”? Wiele na to wskazuje. Świstak się wprawdzie nie załapał i po zimie zostało wspomnienie, ale akcja „Palm Springs” wykorzystuje patent zakorzeniony w naszej świadomości przez komedią Harolda Ramisa. Bohater wpada w pętlę czasową i nie może się z niej wydostać. Różnice można mnożyć, poczynając od najistotniejszej: od pewnego momentu nie jest w tym sam. Ale tym zasadniejsze staje się pytanie: dlaczego dwoje dorosłych Amerykanów, świadomych wielu innych rzeczy, nie porównuje swojego doświadczenia z kultowym filmem?
Poza kilkoma pytaniami podobnej natury, które przychodzą do głowy raczej po seansie, wielu zarzutów komedii Maxa Barbakowa nie można postawić. Jest tu wiele absurdalnych pomysłów na wykorzystanie powtarzającego się dnia dla własnej uciechy i kilka znakomitych kreacji aktorskich. Uznany komik Andy Samberg jest zabawny i doskonale wiedzie widzów i innych bohaterów za nos, podczas odtwarzanego niemal w nieskończoność dnia pewnego wesela, na którym jest jednym z wielu gości. Cristin Miioti, która mu towarzyszy, potwierdza klasę z serialu "Fargo" i pozostaje czekać na kolejne premiery z jej udziałem. Mocny drugoplanowy akcent od J.K. Simmonsa był zaś przezabawny, wytrawny i stanowił jeden z większych atutów.
Po seansie odniosłem jednak wrażenie, że w kilku miejscach filmowej wycieczki w stylu „jazda bez trzymanki” twórcy poszli na skróty. Zyskali za to na kontekstach. Potencjalna rewelacja sezonu, którą może czekać zachwyt wielbiących wcześniej „Dzikie historie”, czy „Toniego Erdmanna”, premierę miała tuż przed wybuchem pandemii, na festiwalu w Sundance. Globalne doświadczenie izolacji, kwarantanny i zamknięcia w powtarzalnych rytuałach z innymi osobami, determinuje obecny odbiór filmu. „Palm Springs” jest jedną z tych komedii, którą podszyto gorzkimi pytaniami o sens życia i pozornie nihilistycznymi odpowiedziami. Bohater Samberga może sprawiać wrażenie pogodzonego ze swym losem wyluzowanego gościa w hawajskiej koszuli, ale to tylko pozory. „Palm Springs” to komedia romantyczna z silnikiem fizyki kwantowej, pętli czasowej i różnorakich fantazji, ale bez napędu w postaci „żyli długo i szczęśliwie”. Happy end miał być bardziej egzystencjalny. Zaproponowana przez twórców droga do niego oraz stacja końcowa przekonały mnie najmniej.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.