Politycy KO apelują do rządu, by ten nie wetował budżetu UE

WK | Utworzono: 2020-11-23 12:58 | Zmodyfikowano: 2020-11-23 13:00
Politycy KO apelują do rządu, by ten nie wetował budżetu UE - fot. Malwina Gadawa
fot. Malwina Gadawa

Na konferencji prasowej poseł Grzegorz Schetyna mówił, że należy przypominać, jak ważna jest obecność naszego kraju w Unii Europejskiej oraz odpowiedzieć sobie na kluczowe pytania:

To reakcja na słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który zapowiedział, że Polska na pewno skorzysta z prawa do sprzeciwu, jeśli nie będzie satysfakcjonującego porozumienia w sprawie powiązania kwestii praworządności z budżetem UE. Poseł z Zagłębia Miedziowego Piotr Borys tłumaczy, co to może oznaczać dla naszego regionu.

Przypomnijmy, że problem dotyczy wypracowanego mechanizmu, powiązania dostępu do środków unijnych z praworządnością. Jest on krytykowany przez rządy Polski i Węgier. Porozumienie zakłada, że Komisja Europejska będzie mogła uruchomić mechanizm prowadzący do zamrożenia pieniędzy unijnych, np. przy zagrożeniu dla niezależności sądownictwa.

Koalicja Obywatelska przypomina, że Polska od 2004 roku otrzymała od Unii Europejskiej 540 mld zł.


Komentarze (9)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~KONRAD2020-11-23 21:57:45 z adresu IP: (31.60.xxx.xxx)
@Jarek:Wielce Szanowny ex-poseł Pan Marian Piłka był łaskaw zapomnieć w swoim długim wywodzie,że premierem rządu RP oraz przewodniczącym Komitetu Integracji Europejskiej gdy Polska ratyfikowała Traktat Lizboński był od 16.11.2007 Donald Tusk z PO ,ministrem spraw zagranicznych był Radosław Sikorski(też z PO)a ówczesną większość parlamentarną a co za tym idzie rząd tworzyły dwa ugrupowania PO i PSL.W Polsce od przyjęcia Konstytucji w 1997 mamy system parlamentarno-gabinetowy.Czyli kierunki polityki zagranicznej wytycza rząd i parlament we współdziałaniu z Prezydentem RP . A było tak:Proces ratyfikacji traktatu lizbońskiego odbył się w trybie artykułu 90 Konstytucji RP i podjętej w związku z nim uchwały Sejmu z dnia 28 lutego 2008 wybierającej ustawowy, a nie referendalny, tryb wyrażenia zgody dla Prezydenta RP na ratyfikację. 1 kwietnia 2008 roku Sejm RP uchwalił ustawę o ratyfikacji Traktatu z Lizbony zmieniającego Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, sporządzonego w Lizbonie dnia 13 grudnia 2007 r., która upoważniła Prezydenta do dokonania ratyfikacji. 2 kwietnia 2008 roku ustawa została przyjęta przez Senat RP, a 9 kwietnia 2008 została podpisana przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. 15 kwietnia 2008 została opublikowana w Dz.U. z 2008 r. nr 62, poz. 388. Weszła w życie 30 kwietnia 2008. Na jej mocy Prezydent RP został upoważniony do ratyfikacji tej umowy międzynarodowej, co uczynił dopiero 10 października 2009, po drugim referendum ratyfikacyjnym w Irlandii.Polska zakończyła proces ratyfikacyjny jako jeden z ostatnich krajów członkowskich UE. Procedura ratyfikacyjna została ukończona 12 października 2009 gdy dokumenty ratyfikacyjne zostały złożone rządowi Włoch – depozytariuszowi Traktatu Rzymskiego. Złożył je ambasador RP w Rzymie Jerzy Chmielewski podsekretarzowi stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Republiki Włoskiej. Tylko prawda jest ciekawa (-:
~@KONRAD2020-11-24 07:22:04 z adresu IP: (5.173.xxx.xxx)
Dla wielu ludzi popis to dwie strony tej samej monety. Zabawne byłoby, gdyby nie grano nami jak pionkami, że pisuary naprawdę robią jedno, a gadają drugie. I chyba sami wierzą we własną propagandę - i wtedy - i teraz ("Ten wirus jest w odwrocie"). Czyli co ustaliliśmy wspólnie? Jarosław wynegocjował a ratyfikował Donald z Lechem. A całe "zło" UE wzięło się od tego, że wzmocniona została Komisja z jednej strony, a z drugiej - że obsiedli ją "eko"-szaleńcy z homolobby... Bez Lizbony jeden warunek nie zostałby spełniony.
~Jarek2020-11-23 19:21:25 z adresu IP: (5.173.xxx.xxx)
"Rzeczpospolita" Marian Piłka: Kłamstwo lizbońskie Jarosława Kaczyńskiego PiS buduje swój wizerunek na największej klęsce polskiej dyplomacji po 1989 roku. Jarosław Kaczyński twierdzi, że Polska musiała w sytuacji przymusowej zaakceptować niekorzystny dla Polski traktat lizboński podpisany 13 grudnia 2007 roku. Otóż jest to kłamstwo. Kłamstwo, na którym został zbudowany patriotyczny wizerunek obecnego obozu rządowego i jego legitymizacja do sprawowania władzy. I to kłamstwo jest dziś jednym z najważniejszych elementów wizerunkowych rządzących. Nie zaprzecza mu liberalna opozycja, współodpowiedzialna za akceptację traktatu i tym samym za degradację pozycji Polski w UE. Jest to kłamstwo, które ukształtowało fundament ustrojowo-polityczny państwa PO–PiS, a zwłaszcza sformatowało naszą pozycje w Unii. To kłamstwo jest dziś nie tylko ponadpartyjnym fundamentem polskiej polityki unijnej, ale także przyczyną niewiedzy o rzeczywistych przyczynach upadku pozycji Polski w strukturach unijnych. Kwestia negocjacji nowego traktatu rewizyjnego, po referendach w sprawie traktatu konstytucyjnego we Francji i w Holandii była zamknięta. Traktat upadł, bo społeczeństwa dwóch państw nie zgodziły się na konstytucjonalizację UE. Te referenda były niespodziewanym sukcesem nie tylko europejskich przeciwników procesu budowy jednego unijnego superpaństwa, ale sukcesem przede wszystkim Polski. Odrzucenie traktatu oznaczało, że Unia będzie zarządzana z pomocą mechanizmów wypracowanych w traktacie nicejskim. Ten traktat dawał Polsce bardzo mocną pozycję decyzyjną w Radzie Europejskiej, podstawowej instytucji decyzyjnej w Unii. Polska, podobnie jak i Hiszpania, miała według tego traktatu 27 głosów, a cztery największe państwa: Niemcy, Francja, Włochy i Wielka Brytania, po 29 głosów. To oznaczało, że wartość polskiego głosu była równa 93 proc. wartości głosu niemieckiego. Bez Polski trudno byłoby podjąć jakąkolwiek decyzję. Traktat nicejski był gwarantem, że polskie interesy będą respektowane, a wszelkie niekorzystne rozwiązania, jak na przykład nierówność w dopłatach bezpośrednich, mogą być stopniowo niwelowane. Polska nie miała faktycznego wpływu na przygotowanie traktatu konstytucyjnego, ale akceptacja jego odrzucenia powinna być fundamentem polskiej polityki unijnej. Takie też było przesłanie PiS w wyborach 2005 roku. Nasz kraj powinien przeciwstawić się wszelkimi sposobami próbom zmiany traktatu, bo wszelka zmiana mogła tylko prowadzić do rozwiązań zbliżonych do tych z traktatu konstytucyjnego. Polska po wstąpieniu do Unii miała bardzo mocną pozycję w tej kwestii. Nie tylko przyjęcie nowego traktatu, ale samo rozpoczęcie nowych negocjacji traktatowych wymagało zgody wszystkich państw członkowskich. Już sam sprzeciw jednego kraju mógł zablokować rozmowy na ten temat. W przypadku rozpoczęcia nowych negocjacji Polska nie mogła jednak liczyć na wsparcie państw, których społeczeństwa w referendum zaakceptowały rozwiązania traktatu konstytucyjnego, a rządy dwóch państw, których społeczeństwa odrzuciły traktat, popierały jego zasadnicze rozwiązania. Niestety, obrona naszej pozycji w Unii wbrew wyborczym zapewnieniom nie stała się fundamentem polskiej polityki we wspólnocie. Ta kwestia była zupełnie nieczytelna dla opinii publicznej, bowiem została poprzedzona awanturą w sprawie tzw. kartoflanych karykatur prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ta awantura, a zwłaszcza oburzenie ówczesnego obozu rządzącego, ukształtowało społeczne przekonanie nie tylko o twardej obronie polskiego interesu, ale także o antyniemieckim charakterze ówczesnych rządów. To ten wizerunek stał się zasłoną dymną dla proniemieckich decyzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego i rządu Jarosława Kaczyńskiego, wyrażających zgodę najpierw na rozpoczęcie negocjacji, a następnie na degradację pozycji Polski w strukturach unijnych. Ideą przewodnią zarówno traktatu konstytucyjnego, jak i traktatu lizbońskiego, była zasadnicza zmiana ustroju Unii, polegająca na prawnym zaakceptowaniu nierówności państw członkowskich i budowaniu hegemonii niemiecko-francuskiej. Było oczywiste, że zgoda na legalizację prawną hegemonii niemieckiej w sposób istotny osłabi pozycję Polski w strukturach unijnych. Do rozpoczęcia nowych negocjacji potrzebna była zgoda wszystkich państw członkowskich. Ta kwestia była głównym tematem rozmów kanclerz Merkel z prezydentem Lechem Kaczyńskim na Helu w kwietniu 2008 roku. Kaczyński wyraził zgodę na rozpoczęcie negocjacji nowego traktatu, który miał być oparty na odrzuconym traktacie konstytucyjnym, przy kosmetycznych jego zmianach – tak, aby nie wywoływały one oporu opinii publicznej, zaniepokojonej zagrożeniem budowy europejskiego superpaństwa. Same negocjacje przebiegały bardzo szybko. Co prawda prezydent Kaczyński podnosił kwestię tzw. pierwiastka, co było tylko próbą nieznacznej poprawy siły polskiego głosu, czy kwestie tzw. formuły z Joaniny, ale było to tylko szukanie formuł, które pozwoliłoby przedstawić nowy traktat polskiej opinii publicznej jako sukces negocjacyjny. Na co się zgodził prezydent i rząd PiS? Otóż przede wszystkim nastąpiła zmiana siły polskiego głosu w RE. Gdy poprzednio wartość polskiego głosu była równa 93 proc. wartości głosu niemieckiego, to w nowym traktacie spadła do poziomu 48 proc. Ale najważniejsze, że nasz kraj wypadł z kręgu państw decyzyjnych, a możliwości zablokowania podejmowanych decyzji spadły właściwie do zera. Co najwyżej można je było tylko odłożyć w czasie i na tym polegała tzw. formuła z Joaniny. Faktycznie w historii Unii nigdy nie odegrała istotnej roli. Zgoda na tak radykalną redukcję siły polskiego głosu oznaczała zarówno polską zgodę na niemiecką hegemonię w Unii, jak też zgodę na podrzędną, peryferyjną pozycję naszego kraju w strukturach unijnych. To największa klęska w polskiej polityce zagranicznej od czasu upadku systemu komunistycznego, tym bardziej gorzka klęska, bo możliwa do uniknięcia. Wzmocnieniu niemieckiej hegemonii, za parawanem unijnych instytucji miało służyć także sformułowanie nowego art. 7 w nowym traktacie mającym na celu dyscyplinowanie państw opornych wobec unijnej dominacji. Nasze obecne problemy z UE wynikają zarówno z wprowadzenia tego artykułu, jak też z niemożliwości stworzenia mniejszości blokującej, co ma zasadnicze znaczenie zwłaszcza przy kwestiach ekonomiczno-klimatycznych ograniczających konkurencyjność naszej gospodarki. Prezydent zgodził się także na wprowadzenie do treści traktatu tzw. konceptu antydyskryminacyjnego, który służy KE do wymuszania na naszym kraju polityki antydyskryminacyjnej, której istota polega na akceptacji propagandy homoseksualnej w edukacji młodego pokolenia. Przyjęcie traktatu lizbońskiego sformatowało obecną naszą rolę w Unii, redukując pozycję w strukturze decyzyjnej Unii. Jest to bardzo istotny krok w kierunku federalizacji Unii. Proces ten jest dziś największym zagrożeniem zarówno suwerenności naszego państwa, jak i cywilizacyjnej tożsamości naszego narodu. Dziś zasadniczym wyzwaniem polskiej polityki jest powstrzymanie tego procesu i oparcie europejskiej współpracy na płaszczyźnie równej i partnerskiej współpracy, a nie dominacji i hegemonii. Niestety deklaracje Jarosława Kaczyńskiego poparcia dla stworzenia armii europejskiej, jak i przystąpienie Polski do PESCO oznaczają, że proces federalizacji, pomimo konfliktów o kwestie drugorzędne, które znowu tworzą zasłonę dymną dla zasadniczych decyzji, jest nadal podstawową wytyczną polskiej polityki. Kontynuacja kłamstwa lizbońskiego oznacza kontynuację tej samej polityki, która doprowadziła do zasadniczej degradacji pozycji naszego kraju w strukturach unijnych. Charakter polskiej polityki unijnej precyzyjnie sformułowała Beata Szydło w przemówieniu w Parlamencie Europejskim, mówiąc, że, „Chcemy zbudować Polskę... taką jaka jest UE”. Ten traktat to dowód, że ówczesny obóz rządzący nie miał woli, charakteru ani negocjacyjnych kompetencji obrony naszej pozycji w Unii. Jego przyjęcie było największa klęską w polityce międzynarodowej Polski od czasu upadku komunizmu. I dzisiejsza polityka oparta na kłamstwie lizbońskim, ma taki sam charakter, pomimo różnych konfliktów o sprawy trzeciorzędne. Źródło: Rzeczpospolita.
~Masakra2020-11-23 18:41:39 z adresu IP: (176.120.xxx.xxx)
Zaprzańcy za 5% rocznego pkd Polski chcą oddać suwerenność.
~KONRAD2020-11-23 17:44:43 z adresu IP: (31.60.xxx.xxx)
Koalicja Obywatelska mówi półprawdę,że Polska otrzymała z UE w latach 2004-2016 540 mld zł ponieważ nie uwzględnia,że w tym samym okresie Polska w ramach składki członkowskiej odprowadziła do UE 232 mld zł.Czyli bilans wynosi 308 mld zł.Daje to średnio roczną subwencję celową na poziomie:19,25 mld zł.Budżet Polski na 2020 wynosi 435,3 mld zł,czyli część pozyskana ze środków unijnych wyniosła w br. 4,42 %. Ponadto trzeba wziąć pod uwagę,że Polska wstępując do UE w 2004 straciła możliwość pobierania ceł za towary importowane z UE.W 2003 wpływy tytułu tych ceł wynosiły ok.2 mld zł,co stanowiło ok.2,5 % ówczesnego budżetu.Tylko prawda jest ciekawa (-:
~tutejszy2020-11-23 17:41:00 z adresu IP: (194.5.xxx.xxx)
współpracownicy czy kolaboranci?
~Andrzej 642020-11-24 04:53:05 z adresu IP: (31.60.xxx.xxx)
PO PSL SLD Sprzedawczyni,Targowica i kolaboranci niech lepiej zamknął te fałszywe mordy
~PRW2020-11-23 15:04:27 z adresu IP: (5.173.xxx.xxx)
Przecież zepchnięcie Polski do trzeciorzędnej roli w UE nastąpiło w skutek zastąpienia Traktatu Nicejskiego Traktatem Lizbońskim. To był ogromny "sukces" negocjacyjny premiera Kaczyńskiego i prezydenta Kaczyńskiego. Nie pamiętacie już potrząsania szabelką i pohukiwania "Nicea albo śmierć!". Traktat Nicejski dawał Polsce i Hiszpanii 27 głosów, podczas gdy Niemcy, Francja, Włoch i Wielka Brytania miały po 29. Dzięki braciom Kaczyńskim Polska ratyfikowała Traktat Lizboński, dzięki któremu Polska ma zamiast 93% siły głosu niemieckiego ledwie 48%. Wszystko inne jest już tylko następstwem.
~Herr Watolina 2020-11-23 13:14:56 z adresu IP: (89.64.xxx.xxx)
A pani z Zielonych to nie powinna być w Warszafce i pomagać służom aby góXwno spuszczane do Wisły dalej się nie lało? Sprawa ucichła ale ściek nadal się leje PiS też nic z tym nie robi bo zajmuje się decyzjami,które mają zdepopulować naród. Żadna władza Polsce nie pomoże władzę powinien przejąć Naród!