Piotr Trojan o roli Tomasza Komendy: Przez tydzień leżałem i patrzyłem w sufit
Z Piotrem Trojanem rozmawiał Michał Kazulo:
[RECENZAJ JANA PELCZARA]
Z całym przekonaniem mogę stwierdzić tylko jedno: „25 lat niewinności…” powinien zobaczyć każdy, tak jak każdy powinien poznać opisaną w nim sprawę i wyciągnąć z niej własne wnioski. Jako jeden z tych, którzy w dziennikarskiej pracy powielali przez lata opinie zawarte w wyroku skazującym Tomka Komendę, bez kwestionowania i zadawania pytań, wyciągam taki, że nie ma sytuacji jednoznacznych, a słowa warto ważyć zawsze. Stąd też płynie podstawowy zarzut do samego filmu: posługując się schematami kina popularnego skręca w stronę historii, w której jest czarne i białe, funkcjonariusze z piekła rodem, przedstawiciele niewzruszonego systemu i ostatni sprawiedliwi. Za mało tu zaznaczenia, że wszyscy dźwigamy swój ciężar odpowiedzialności. Zbrodnia miłoszycka była wyjaśniana w taki, a nie inny sposób, nie w próżni, a w konkretnej przestrzeni. W filmie Jana Holoubka mocno wybrzmiewa teza, że to ludzie władzy i porządku, dla własnego spokoju, poświęcili człowieka i rodzinę. Tragedia bez wyjścia rozgrywa się między matką a synem, ich relacja, nastawiona na najcięższe próby, jest na ekranie siłą i dobrem.
„25 lat niewinności…” to w istocie trzy filmy w jednym – poruszający obraz tragicznej relacji matki i syna, trzymający w napięciu kryminał o dochodzeniu do prawdy i trudny do oglądania portret więziennej gehenny głównego bohatera. W jaki sposób Komenda wpadł w swoją matnię? Scenarzysta Andrzej Gołda odpowiedź dawkuje w serii retrospektyw.
Możecie, jak wiele osób, znać tę historię z relacji telewizyjnych, artykułów i reportaży, znać na pamięć przebieg jej głównych punktów zwrotnych, ale film i tak będzie trzymał w napięciu. Zawdzięcza to przemyślanej konstrukcji, która do pewnego momentu pokazuje nam świat z perspektywy bohatera, ale dopiero po jakimś czasie ujawnia, że miał on też coś do ukrycia. W międzyczasie zyskujemy też perspektywę jego matki oraz policjanta, który po latach zacznie się domyślać, że karę za gwałt i zabójstwo nastolatki odsiaduje od kilkunastu lat niewinny człowiek.
Gdyby ktoś stworzył fikcyjną historię, zawierającą tyle nieprawdopodobnych zwrotów i niewiarygodnych sytuacji, co sprawa Tomka Komendy, to uznalibyśmy całość za wyolbrzymioną do granic przesady. Trudno nie zauważyć, że niektóre dramatyczne aspekty były przez twórców tonowane. Szczególnie w scenach więziennych, gdzie widz musiał dostać sygnał, że bohater przeszedł piekło, ale jednocześnie wytrzymać to, co widzi na ekranie i nie uciec z kinowego fotela.
Pośród zarysowanych mocnymi środkami, wprowadzanych na zasadzie ostrych kontrastów, postaci drugiego planu, najczęściej czyniących zło lub zachowujących wygodną obojętność, automatycznie wybijają się najważniejsze trzy kreacje. Piotr Trojan przeobraża się w Tomka Komendę przekonująco, niczym aktorzy z najsłynniejszych hollywoodzkich ról wcieleniowych. Agata Kulesza poruszy najbardziej skamieniałe serca kreacją Teresy Klemańskiej, nazwanej już nie tylko przez syna najlepszą matką na świecie. Wreszcie Dariusz Chojnacki czyni z Remigiusza Korejwo prawdziwego „czystego Harry’ego”. Jego postaci oraz prokuratorskiemu duetowi Robert Tomankiewicz-Dariusz Sobieski (w tych rolach Łukasz Lewandowski i Mikołaj Chroboczek) chciałoby się sekundować w kryminalnym serialu.
Większość ról i sporą część narracji można oceniać jako nienaganne, ale do części zabiegów formalnych można mieć zastrzeżenia. Montaż równoległy pomiędzy scenami seksu oraz gwałtu zakończonego mordem, sposób wprowadzenia epizodu prawdziwego Tomasza Komendy i łopatologiczna piosenka Kazika na napisach końcowych należą do tych, które budzą mój największy opór. O wiele sugestywniejsze od mocnych środków wyrazu są detale, po które też udało się sięgnąć – reakcja Tomka na zmieniony Wrocław, zasłaniany telewizor z Małyszem, czy Krzysztof Ibisz, którego zobaczycie i na ekranie telewizora jednego z bohaterów i przed filmem w zwiastunie jakiejś kolejnej żenującej polskiej produkcji niby kinowej, a jednak telewizyjnej. „25 lat niewinności…” na tle reklamowanych przed seansem rozmaitych filmów z Tomaszem Karolakiem i inną plejadą celebrytów polskiego kina, jawi się jako dzieło wybitne. Do festiwalowych hitów, którymi nasza kinematografia chwali się przed światem, zabrakło powściągliwości w stosowaniu popularnych schematów oraz innego spojrzenia na fakt, że bohater, któremu widzowie towarzyszą w niemożliwej misji oczyszczenia się z zarzutów, marzy o posiadaniu własnej myjni.
Recenzja Iana Pelczara:
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.