David Bowie „Buddha Of Suburbia"

Jerzy Węgrzyn | Utworzono: 2008-01-25 14:04 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

„Buddha Of Suburbia” jest płytą dość specyficzną, bo niby to soundtrack serialu telewizyjnego, a niby nie. Ta niedookreśloność nie wyszła jej zresztą w swoim czasie na dobre, bo płyta reklamowana była właśnie jako soundtrack raczej niż autonomiczny album artysty. Na oryginalnej okładce nie ma zresztą zdjęcia Davida Bowiego, są tam za to serialowe postacie, a nazwisko artysty napisano gdzieś u dołu bardzo małą, nierzucającą się w oczy czcionką.

Na dodatek, wkrótce po premierze albumu wytwórnia wypuściła na rynek składankę Bowiego „Singles Collection”, która odniosła duży sukces i tym samym przyczyniła się poniekąd do porażki dzieła dużo bardziej interesującego, bo przecież premierowego.

Pomysł nagrania tej muzyki narodził się prawie dokładnie 15 lat temu. W lutym 1993 r. Bowie udzielił wywiadu jednemu z amerykańskich magazynów. Człowiek, który przeprowadzał tę rozmowę nazywał się Hanif Kureishi. Przy okazji spotkania postanowił zdobyć zgodę Bowiego na wykorzystanie kilku jego wczesnych piosenek w ścieżce dźwiękowej serialu, który właśnie przygotowywał dla BBC, na bazie własnej - nagradzanej tu i ówdzie - powieści zatytułowanej „Buddha Of Suburbia”.

W pewnym momencie Kureishi odważył się zadać swemu rozmówcy takie oto pytanie: „A może chciałoby ci się na przykład napisać do serialu coś zupełnie nowego?”.

„No, już myślałem, że mnie nigdy o to nie poprosisz” - odparł na to Bowie.

Do lata 1993 r. Bowie przygotował jakieś 40 minut muzyki. I nie poprzestał na tym, bo potem wszedł do studia z zamiarem nagrania nowej solowej płyty, do której punktem wyjścia byłby materiał stworzony dla serialu. Przy okazji pracy nad albumem Bowie postanowił trochę poeksperymentować. Brał na przykład jakiś krótki temat ze ścieżki dźwiękowej, po czym rozciągał go do pięciu, sześciu minut. Potem zapisywał sobie jego tonację, a następnie częścią suwaków na konsolecie zjeżdżał w dół, na swoim miejscu zostawiając jedynie te odpowiedzialne za warstwę rytmiczną. Dogrywał do tego rytmu zupełnie nowe dźwięki w zapisanej wcześniej tonacji, po czym wracał suwakami do ich właściwej pozycji i odsłuchiwał co z takiego zderzenia starych i nowych dźwięków się narodziło. Najbardziej intrygujące efekty zostawiał. Wrócił więc do eksperymentalnych metod, które zarzucił ładnych parę lat wcześniej.

Pamiętajmy, że początek lat 90. to był czas, gdy Bowie musiał się na nowo określić muzycznie. Wyjść na dobre z lat 80., które przyniosły mu wprawdzie wielki komercyjny sukces, ale z czysto muzycznego punktu widzenia były stratą czasu.

Akcja serialu rozgrywa się w latach 70. Nic dziwnego, że gdy Bowie pracował nad ścieżką dźwiękową, wróciło mnóstwo wspomnień z tamtych czasów. We wkładce do albumu artysta wymienia listę rzeczy, o których myślał, gdy tworzył te dźwięki. Jest bardzo interesująca. Zawiera m.in. artystów, których Bowie wtedy słuchał: pojawiają się więc takie nazwy jak Kraftwerk, Pink Floyd, Brian Eno, Marc Bolan, O’Jays, Roxy Music, Beach Boys, ale też Richard Strauss. Okazuje się, że inspirowały go podróże do Rosji i pobyt w Berlinie, ale też na przykład prostytutki, a nawet samotność.

„Buddha Of Suburbia” to płyta, na której znajduje się na dobrą sprawę jedynie kilka konwencjonalnych piosenek. W paru innych utworach, jeśli nawet pojawiają się słowa, to pełnią inną funkcję niż zazwyczaj. Jak pisze Bowie, pięćdziesiąt procent słów wykorzystał, bo zwyczajnie podobało mu się ich brzmienie. Wspomina płytę „Buddha Of Suburbia” jako jeden z najprzyjemniejszych projektów, w które kiedykolwiek się zaangażował.

Już na tej płycie słychać, że Bowie wraca do wielkiej formy, czego ostatecznym dowodem będzie wydany niedługo potem album „Outside”, na który zresztą nagra jedną z piosenek z „Buddhy”. Płyta „Buddha Of Suburbia” wydana została początkowo jedynie w Wielkiej Brytanii. Dopiero jakiś czas potem ukazała się w innych krajach - ze zmienioną okładką. Ta nowa okładka nie pozostawia już żadnych wątpliwości, kto jest autorem dzieła. Bowie siedzi na łóżku, jest tam jedyną postacią, a litery składające się na jego imię i nazwisko rozciągają się na całą szerokość okładkowego zdjęcia.

Świetnie, że „Buddha Of Suburbia” ponownie jest dostępna, bo zasługuje na zdecydowanie większą uwagę niż ta, której doczekała się, gdy ukazywała się po raz pierwszy.


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.