Keyon Harrold na 55. Jazzie nad Odrą. To jego kolejny pobyt we Wrocławiu
W październiku ubiegłego roku Harrolda zawitał w Synagodze pod Białym Bocianem. Promował wtedy nagraną wespół z saksofonistą Sylwestrem Ostrowskim płytę „When You Are Here”. Ostrowski również pojawił się w Imparcie, tym razem jednak w roli gościa podczas kilku wspólnie odegranych utworów.
Lwią część występu w ramach 55. Jazzu nad Odrą stanowił materiał z solowego albumu trębacza, wydanego w 2017 r. „The Mugician”. Podobnie więc jak na wspomnianym wydawnictwie, w Imparcie to Shirley Harrold (matka muzyka) przemówiła jako pierwsza, nawołując „(...) zawsze Ci powtarzałam, abyś nigdy się nie poddawał (...)”. Wolno wypowiadane słowa, zarejestrowane przed laty na poczcie głosowej muzyka, wybrzmiały na tle wolno rozpędzającej się sekcji - tak wygląda początek każdego koncertu Harrolda. We Wrocławiu nie było odstępstwa od tej reguły, tym bardziej, że od kilku miesięcy artysta traktuje ten wstęp jako bardzo ważną część koncertu:
„Voice Mail” otwierający album, jest dla mnie szczególnie ważny. Pojawia się w nim głos mojej matki, która odeszła w Wigilię 2018 r. Za każdym razem kiedy słyszę jej głos, daje mi on siłę do życia. Kocham ten utwór. Kiedy gram koncert, pierwsze co dociera do ludzi to jej głos.
Harrold jest niezwykle czuły na ludzką krzywdę. Od lat powtarza: „jeśli ludzie znajdują się w sytuacji, w której nie mogą mówić za siebie, wtedy poprzez muzykę staram się wyrażać w ich imieniu, z największą pokorą i szczerością, na jaką tylko mnie stać”.
Co to oznacza? Kiedy w jego rodzinnym Ferguson policja zastrzeliła nieuzbrojonego Michaela Browna, czarnoskórego nastolatka, dając tym samym początek demonstracjom, które przetoczyły się przez całe Stany Zjednoczone - Harrold postanowił wyrazić swój sprzeciw pisząc stosownie zatytułowany „MB Lament”.
Gra Harrolda skupiała się nie tyle na budowaniu napięcie co operowaniu nastrojami. Chwilami, jak we wspomnianym lamencie, trąbka łkała by za moment gniewnie zaatakować („Circus Show”).
Ze sceny jak i przed koncertem muzyk przekonywał jednak, że mimo różnicy w kolorze skóry, wyznania:
Jesteśmy do siebie bardziej podobni niż nam się wydaje. Chciałbym, aby ludzie potrafili się zjednoczyć dla przyszłego dobra nas wszystkich. W swojej muzyce daję temu wyraz, najmocniej jak tylko mogę.
Uwagę zwracała też sekcja. Zaskoczeniem okazał się brak awizowanego wcześniej gitarzysty, ale o dziwo zredukowany do kwartetu skład Harrolda, w porównaniu do studyjnej wersji „The Mugician”, w Imparcie nadał tej muzyce jeszcze większej energii. Dużą przyjemnością było obserwowanie grającego ze znakomitym timingiem perkusisty Charlesa Haynesa. W pewnym momencie popisał się on żywiołową solówką, zagraną z mocą ale i w punkt, co dowodzi jego wyobraźni jak i muzycznej dyscypliny.
Podobne słowa można powtórzyć w przypadku basisty. Burniss Travis z rzadka wychodził przed szereg, ale kiedy zachodziła potrzeba, spacerował na basie z wielką wprawą.
Tym większe należą się brawa, że tak kreatywni muzycy stworzyli zgrany zespół, w którym każdy znał swoje miejsce, potrafiąc podporządkować się kompozycji, by w stosownym momencie wejść w krótką improwizację.
Przed laty Wynton Marsalis powiedział o Harroldzie, że to nadzieja trąbki. Dziś trzeba napisać, że Keyon Harrold 'tu i teraz' tworzy jej muzyczną historię. Nie odmawiając artyście kunsztu instrumentalisty, festiwalowy koncert udowodnił też, że dysponuje on głębokim, bardzo lirycznym głosem. Kilka razy przebił się nim ponad dźwiękową powałę, w szczególności w przejmującym i zamykającym podstawową część koncertu „Stay This Way”. Żegnany owacyjnie, również po krótkim bisie, udowodnił, że to o czym mówił 90 minut wcześniej jest prawdą: w Polsce czuję się jak w swoim drugim domu!
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.