Atmosfera DYMu [RECENZJA]
Taka polska specyfika, że projekty nawiązujące do ponad stuletniej historii Południa - czyli miejsca, w którym narodziła się muzyka rozrywkowa - pochodzą w większości z Krakowa. Wrocław jednak jest częstym i lubianym przystankiem, a zwłaszcza Autograf Klub, czyli miejsce, w którym dzieje się wiele ciekawego (KLIKNIJ I ZOBACZ WIĘCEJ). W przypadku DYMu był to dopiero drugi raz, gdy ten młody zespół wychodził na scenę.
DYM gra piosenki "lekko sentymentalne, ciut zamglone" na gitarę (Kuba Duda), perkusję (Adam Stępniowski) i kontrabas (Wawrzyniec Topa). Powstał, wszystko na to wskazuje, w odpowiednim dla nich czasie, bo mimo młodego wieku, z amatorstwem nie mają nic wspólnego. Muzyczne CV pełne jest nazwisk osób i projektów, w których brali udział. Grać dla kogoś jest jednak inaczej, niż dla siebie, przyszedł więc czas, by nagrać i zaprezentować autorski materiał.
Inaczej jednak niż w przypadku innych debiutantów, tutaj poprzeczka była zawieszona wysoko. Twarzą DYMu jest Kuba Duda, który rok temu zaprezentował wyjątkową estetykę brzmienia. Jego solowy album jest niezwykle udanym, kompletnym dziełem, idącym w sukurs dzisiejszemu popytowi na dźwięki trochę inne od reszty. Potwierdza to nie tylko tajemniczy, nieprzenikniony i gęsty klimat, ale i fakt, że na pierwszym utworze umieszczone są fragmenty wywiadu z Markiem Hłaską. Co najważniejsze, jako piękny, dwudziestoletni, Kuba Duda pokazał, że tworzy muzykę poprzez budowanie atmosfery.
Ta atmosfera właśnie, kształtem podobna do dymu, nieuchwytna, to największy atut zespołu, a ponad godzinny koncert z potrójnym bisem tylko to potwierdził.
Przez lata polska scena, gdy chodziło o dźwięki, do których nie trzeba tupać nogą, mogła się pochwalić brzmieniem smutnym, wpędzającym w melancholię i traktującym wszystkie mniej lub bardziej przykre sytuacje życiowe, a więc bezpośrednie ich inspiracje, zdecydowanie zbyt poważnie. Brakowało wiele, z czego najbardziej prawdziwej, nienachalnej subtelności. DYM zapełnia tę lukę z gracją.
Zamiast wmawiać słuchaczowi już od pierwszej nuty o podniosłości dźwięków, DYM jedynie sugeruje i zaprasza do zanurzenia się w gęstniejącą z chwili na chwilę atmosferę. Po chwili okazuje się, że świat zewnętrzny faktycznie został za progiem, a my pochłonięci jesteśmy rozmyślaniem o tych rzeczach, które wywołują u nas nostalgię. To trudna sztuka, grać w ten sposób, bo pułapek jest wiele i łatwo na nie wpaść. Tutaj jednak nie ma o tym mowy.
Sekretem DYMu jest urzekające nieskomplikowanie. Znaleźć je można wszędzie: trzyosobowy skład, melodie, teksty stroniące od pretensjonalności. Te ostatnie w szczególności zasługują na uwagę - to przyjemne w odbiorze próby zaklęcia rzeczywistości w kilku linijkach, plastyczne, zaśpiewane z uczuciem, choć bardzo przejrzyście, co wpisuje się w ideę stojącą za zespołem.
Bo DYM nie oferuje rozbudowanych, przydługich improwizacji, rytmów do tupania nogą, nie stara się być usilnie odkrywczy, ani awangardowy. Jego arsenałem jest klimat, jaki potrafi wytworzyć za pomocą zaledwie trzech instrumentów i wokalu. Elegancki, choć nie formalny, czuły, choć nie mdlący. O tym jednak, czym tak naprawdę jest DYM i co oferuje, trzeba przekonać się samemu. Najlepiej na koncercie.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.