Gra o tron - po finale siódmego sezonu
Serial oparty na powieściach George'a R. R. Martina to opera mydlana naszych czasów. Nie podejrzewałem, że będę chichotać z uciechy na wieść: o ślubach, rozstaniach i zdradach. Biorąc, jednak, pod uwagę występującą ilość śmierci "GoT" to raczej opera krwawa. I to ze świetnie napisanymi bohaterami, dialogami i zwrotami akcji. Przyznaję, rozbudowanie bohaterów i wątków fabularnych sprawiało, że serial, momentami, wlekł się jak tytuły Daenerys.
Ssezon siódmy wywraca tę opowieść do góry nogami. Jedni powiedzą: "wreszcie się coś dzieje", inni: "a mogłoby by już przestać?". Fabuła pędzi i fika koziołki. Między odcinkami, biorąc pod uwagę, przemierzone przez armie kilometry, mijają tygodnie. Zresztą, nikt się tu nie martwi, że gdzieś jest daleko albo, że coś musi trochę potrwać. Jeśli parę tysięcy żołnierzy ma gdzieś być to tam jest i nie pytaj. Jeśli kruk ma gdzieś dolecieć, to też już doleciał. A smoki są magiczne. Jasne?
Miałem okazję zagrać, raz, w grę planszową "GoT" (jeśli chcecie kolejnego tomu sagi przeczytajcie sobie instrukcję), która zaskakująco przypomina mi 7. sezon. Mniej więcej tyle samo emocji, czasu, dialogu i gry aktorskiej potrzebowałem żeby dogadać się z kumplem na podbicie Wysogrodu. A gra przewiduje za to nagrodę - wóz złota. Czy coś. Planszówka jest oparta na uproszczeniach, schematach i symbolach, które pogłębia nasza wiedza zaczerpnięta z książek lub serialu. 7. sezon jest dokładnie jak ta gra.
Za to rozmach realizacyjny jest jak trzeba. Ostatnio takie kadry w telewizji serwowali w ostatni piątek podczas premiery TVN-u: "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia". Solidne efekty specjalne, zresztą całkiem jak u Petera Jacksona. Gdzie trzeba było użyć green boxa, CGI tam ich użyli, ale gdzie można było wysadzić wozy w powietrze tam truchtał gość z C4. To najlepsze co telewizja ma do zaoferowania i nie ma co do tego dyskusji.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.