Recenzujemy film otwarcia Nowych Horyzontów
PODWÓJNY KOCHANEK ***
„Podwójny kochanek” to jedno z najsłabszych otwarć w historii Nowych Horyzontów. Co wciąż nie znaczy, że jest złym filmem. Francois Ozon zmienił po prostu fabułę godną Hitchcocka, czy Polańskiego w art-house’owe kino środka. Swobodna adaptacja książki Joyce Carol Oates opiera się na przemyślanych kadrach, zmontowanych w bardzo precyzyjnie zaplanowany sposób.
Już w scenie po napisach, widzimy o jakie przenikanie będzie tu chodzić. Pod warstwą thrillera o zemście, fenomenie bliźniąt, traumie i fascynacji, dostajemy dramat o transformacji i tożsamości. Polskie polityczne interpretacje, które dało się słyszeć wśród festiwalowej publiczności to jedna z wielu możliwych nadinterpretacji dzieła.
Zabieg Ozona, by wciągnąć widza w sam środek psychodramy działał na mnie, gdy kamera skupiała się na bohaterce. Marine Vacth już po raz drugi sprawdza się doskonale w głównej roli u Ozona. Potrafi dodać swojej postaci tajemnic, uwiarygodnić jej problemy, otworzyć przed widzem możliwość wielorakiej interpretacji, jej Chloe to zróżnicowana, wielowymiarowa bohaterka. I jest przepiękna w taki sposób, który pozwala uwierzyć, że kochanek pozwoliłby jej na wszystko.
Gorzej, gdy na ekranie pojawia się tytułowy „podwójny”. Jeremie Renier powinien nieść za swoją rolą jeszcze więcej niuansów, a jest boleśnie jednakowy. Przez cały seans miałem wrażenie, że oglądam kolejne wcielenie Toma Yates’a pisarza z serialu „House of Cards”, granego przez Paula Sparksa. Dodatkowo iskry, które sypały się na mnie na początku, z każdą kolejną przewrotką słabły. Nie najlepsza rekomendacja dla kochanka.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.