Nie Było Grane: Halfway Festival i anielski śpiew, meksykańskie sombrero i mokra arafatka

Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2017-07-08 12:30 | Zmodyfikowano: 2017-07-08 10:00

Tradycyjnie w Nie Było Grane nie zabraknie nowej muzyki. Na początek zaległość z czerwca od Algiers i jeszcze ciepła (wydana wczoraj!), pierwsza od 7 lat płyta Broken Social Scene – w obu wypadkach staranna selekcja materiału gwarantowana!


Sprawdzimy też co nowego dzieje się w obozach The National (Dessnerowie we wrześniu planują premierę „Sleep Well Beast”) oraz Arcade Fire (premiera „Everything Now” końcem lipca).
Przypomnimy też, co działo się podczas tegorocznego OPEN' ER FESTIVALU, szczegółowo omawiając jedno z odkryć a zarazem jeden z najgorętszych koncertów tegorocznej edycji. Mowa o podopiecznych Toma Petty'ego, muzykach The Shelters. Zresztą o sobie, jak i o Pettym czy Neilu Youngu, opowiedzą nam liderzy zespołu - Josh Jove i Chase Simpson!


A potem? Sprawdzimy co działo się podczas wtorkowego nalotu przeprowadzonego przez Mastodon w gdańskim B 90. Będzie też spora relacja z kapitalnego, zakończonego 25 czerwca HALFWAY FESTIVALU.


Białystok. Miasto od zawsze będące tyglem kulturowym, w który mieszały się tradycje Wschodu z Zachodem. Po dziś dzień Białystok stanowi koinè kultury polskiej, rosyjskiej, białoruskiej, litewskiej i ukraińskiej. I to na przecięciu tych szlaków powstał Halfway Festival, stanowiąc na koncertowej mapie Polski zjawisko absolutnie niezwykłe.
Z jednej strony kameralny anturaż Amifiteatru Opery i Filharmonii Podlaskiej, samą formą architektoniczną obiecuje niezapomniane wrażenia. Nawiązując do antycznego teatru i zgodnie z hasłem „blisko ludzi, blisko muzyki”, spala ze sobą publiczność i artystów, dla których pobyt w Białymstoku często jest pierwszą wizytą w Polsce (vide tegoroczny występ Angel Olsen).
Halfway Festival z racji, że niewielki rozmiarem, nie może konkurować z najgłośniejszymi nazwami wśród cyklicznych imprez w naszym kraju. Mimo tego ekipa odpowiedzialna za białostocki festiwal wypracowała markę, która przyciąga publiczność z całej Polski, budzi szacunek krytyków i przychylność artystów, chętnie zmierzających na Podlasie (w poprzedni latach Halfway odwiedzili m.in.: Great Lake Swimmers, Destroyer czy Wilco).
Tegoroczny line-up przyciągnął przede wszystkim kobiety, które reprezentowały kulturę muzyczną różnych stron świata, od Islandii (East Of My Youth), przez Grenlandię (Nive and the Deer Children), na Polsce kończąc (The Coals). Co ważne, od lat dobór artystów rządzi się tym samym i niezmiennym prawidłem: dbałość o artystyczną jakość i nie uleganie komercyjnym zakusom.


Nie Było Grane opowiemy o trzecim dniu tegorocznego festiwalu (25 czerwiec) i unikatowych artystach, którzy po raz pierwszy wystąpili w Polsce.


Tuż po 18.00 na scenie pojawiły Herdís Stefánsdóttir i Thelma Marín Jónsdóttir, tworzące duet East Of My Youth. Islandki, które kilkanaście miesięcy temu rozpoczęły swoją muzyczną przygodę w Berlinie, dały się poznać podczas jednej z sesji dla KEXP. I chociaż posiadają na koncie zaledwie 6-utworową EP-kę, w Białymstoku nie zjadła ich trema i świetnie odnalazły się na scenie, zapraszając do zabawy publiczność. Zostały za to nagrodzone ulubionymi w Reykjaviku łakociami, notabene produkowanymi w Cieszynie. Zaś wywołane na bis, z ujmującym szczerością i dziewczęcym urokiem wykonały raz jeszcze jedną z piosenek, by za chwilę wmieszać się w tłum i obserwować występ Nive and the Deer Children.


Grająca na gitarze i ukulele Nive Nielsen, jest Inuitką. Jej droga na scenę prowadziła przez studia w Londynie i Kanadzie oraz twórczość Skipa Jamesa, Ry Coodera czy Pixies.
Ciepły, eteryczny głos Nielsen, orbitował w niewinnych, niemal szeptanych folkowych balladach, ale to były tylko epizody, po których akompaniament piły zmieniał się w gitarowy poryw.

Porywy wiatru i burza na jakiś czas odwlekły koncert Cassa McCombsa. Kiedy w końcu pojawił się na scenie, sprawiał wrażenia człowieka, dla którego granie na żywo stanowi sens istnienia. Jego luźna, kraciasta koszula przywodziła na myśl kalifornijską psychodelię, podlaną garażową stylistyką Neila Younga. Kanadyjczyk w swojej autobiografii przestrzegał by „nie płoszyć koni”, McCombs z zespołem wzięli to sobie do serca i dali się ponieść muzie improwizacji.

Czekaliśmy na nią w Polsce kilka lat, 25 czerwca musieliśmy przeczekać deszcz, ale kiedy ulewa zelżała, tuż po 23.00 scena przybrała odcień chabrowy. Choć to nie 5-ka muzyków odznaczających się garniturami w tej właśnie tonacji, a ubrana w skromną, czarną sukienkę Angel Olsen niepodzielnie zapanowała nad aurą i publicznością. Artystka w pełnym tego słowa znaczeniu. Od połyskujących autobiograficznymi nutami tekstów, niegdyś punkowej obecnie zdecydowanie bardziej wyrafinowanej choć nadal emocjonalnej tkance muzycznej, po kreację sceniczną.
Angel przyznawała, że jej gardło nie jest w najlepszym stanie, raz po raz pokaszlując, a nawet momentami tracąc głos. I kiedy klnąc pod nosem biła się z myślami czy nie zejść ze sceny, szukając wytchnienia i połykając kolejną tabletkę... zrywała się do kolejnej walki z samą sobą, wyśpiewując kolejne linijki tekstu, w co wkładała całą siebie. A może ze względu na wieczorną niedyspozycję nawet więcej? Bo mam wrażenie, że to świetne wykonanie zabrzmiało w Białymstoku z dużo większą mocą.


Usłyszeliśmy set składający się przede wszystkim z piosenek znanych z „My Woman”. Mimo kłopotów z gardłem, wspomagana przez świetny zespół Angel, zaprezentowała większą pulę muzyki niż na Glastonbury czy Roskilde. Nie doczekaliśmy się co prawda przełomowego dla niej „Forgiven/Forgotten”, ale zagrane z gitarowym wykopem „Not Gonna Kill You”, czy piękne vibrato w „Woman”, podobnie jak „piosenka dla taksówkarza”, z pewnością przeszły do historii białostockiego festiwalu, zasilając porcję osobistych wspomnień każdego z uczestników tamtego wydarzenia.
Wychodząc na bis, była na skraju wyczerpania, i choć nie mogła już z siebie wydobyć żadnego dźwięku – to co działo się tej nocy w Białymstoku na długo będzie dźwięczało w uszach. Są takie koncerty, które wywołują bezwarunkowy marsz mrówek po kręgosłupie. Angel przywołała całe mrowisko, i aż strach myśleć, co by się działo, gdyby dopisało jej zdrowie.


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.