Razem z bratem opracowali innowacyjną metodę leczenia tętniaków
Dwaj wrocławscy lekarze Maciej i Marcin Miś na ustach medycznego świata. Bracia neurochirurg i radiolog ze szpitala przy Borowskiej opracowali własną metodę leczenia tętniaków mózgu. Dzięki temu uratowali życie 34-letniego mężczyzny, którego nikt już nie chciał operować. Czy Wrocław to dobre miejsce do innowacyjnych zabiegów? Czego potrzeba naszym operatorom, aby jeszcze mocniej mogli rozwijać swoje talenty?
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY Z MACIEJEM MISIEM:
Przez siedem lat żył z bombą tykającą w głowie. Pomogli mu dopiero wrocławscy lekarze. W Rozmowie Dnia Radia Wrocław wracamy do innowacyjnego zabiegu. Dr Maciej Miś neurochirurg z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu wspólnie ze swoim bratem radiologiem zoperowali wydawałoby się nieoperowalnego tętniaka mózgu u 34-letniego mężczyzny. Pacjent ma się dobrze, chociaż przed zabiegiem ryzyko powikłań wydawało się bardzo duże.
Teraz dr Maciej Miś zamierza spotkać się z szefem Narodowego Funduszu Zdrowia aby promować nowatorską metodę, która została już doceniona publikacją w najważniejszym na świecie miesięczniku poświęconym neuroradiologii.
Przemek Gałecki: Proszę wytłumaczyć na czym polega trudność tego zabiegu, że przez 7 lat nikt nie chciał, czy nikt nawet nie mógł temu mężczyźnie pomóc.
dr Maciej Miś: U pacjenta rozpoznano przed 7 laty tzw. złożony tętniak naczyń mózgowych. Tętniak jest to nieprawidłowe uwypuklenie na tętnicy wewnątrzczakowej. Obrazowo można przedstawić to jak na wężu z wodą dochodzi do tego, że w słabszym miejscu uwypukla się odcinek, co skutkuje przerwaniem się ciągłości węża. Tak samo to wygląda w naczyniach mózgowych.
No tak, ale tętniaki są usuwane, również przez innych lekarzy. Dlaczego akurat tego nikt nie chciał usunąć?
Metoda tzw. embolizacji tętniaków w Polsce istnieje od kilkunastu lat i jest kilka bardzo dobrych ośrodków, które leczą takie tętniaki endowaskularnie, czyli wewnątrznaczyniowo. Natomiast w tym przypadku problem polegał na tym, że z tego uwypuklenia nieprawidłowego odchodziły prawidłowe naczynia, które zaopatrywały w krew zdrowy mózg. W przypadku zabiegu klasycznego, po wprowadzeniu materiału embolizacyjnego do tego tętniaka, doszłoby do zamknięcia tych naczyń, co skutkowałoby udarem niedokrwiennym mózgu.
Jeśli powiem w uproszczeniu, że równie ważne, co zabezpieczenie tego tętniaka, było udrożnienie tętnic, to nie skłamię?
Nie, znaczy nie tyle co udrożnienie, co zabezpieczenie przepływu do nich. Czyli, jakby w przestrzeni tej kopuły tętniaka trzeba było stworzyć kanały przepływu krwi do naczyń, żeby przepływ po embolizacji był zachowany. Polega to na wyłączeniu tętniaka z krążenia, czyli zabezpieczyć pacjenta przed pęknięciem tętniaka, a zachować przepływ przez naczynia do mózgu.
Jak wyglądały przygotowania do zabiegu? Łatwo było przekonać szefów, że chcą panowie przeprowadzić taki zabieg? Był w końcu bardzo innowacyjny. Ostatecznie napisał o nim najważniejszy na świecie miesięcznik poświęcony tej dziedzinie medycyny.
Oczywiście mieliśmy akceptację dyrekcji i ordynatora oddziału. Zabieg był bardzo kosztochłonnym, więc był przeprowadzony w Wałbrzychu. Za zgodą pana dyrektora Szełemeja rozpoczęliśmy przygotowania. Zabieg wymagał użycia dużej ilości sprzętu, który jest bardzo kosztowny.
Dodajmy, że na własny użytek zmieniliście zastosowanie tego sprzętu.
Tak. Trochę zmodyfikowaliśmy jego działanie i budowę. Zaskoczeni byli sami inżynierowie z firmy produkującej sprzęt, którzy byli obecni przy zabiegu.
Bo zobaczyli, że można go użyć do zupełnie czegoś innego
Tak, że można użyć w całkiem innej sytuacji i też teoretycznie do zabiegu embolizacji, jednak z innym przeznaczeniem.
To był dodatkowy stres, bo gdy pan robił ten zabieg nikt nigdy wcześniej tego na świecie nie zrobił. Jak sądzę, w związku z tym, pan nie wiedział jakie mogą być tego konsekwencje. Mówiąc wprost - pacjent mógł nie przeżyć. On też pewnie musiał być tego świadomy.
Akurat w tym przypadku pacjent był dyskwalifikowany od jakiegokolwiek leczenia - wewnątrznaczyniowego i klasycznego otwartego. Z powodu tego, że miał objawy kliniczne, nawracające omdlenia, trafił za którymś razem do szpitala. Akurat tak się złożyło, że przez jakiś pośredników trafił do nas. Obejrzeliśmy ten przypadek i trochę z powodu tego, że nie wiedzieliśmy, że pacjent był aż w tylu miejscach dyskwalifikowany, sami wymyśliliśmy jak można zaopatrzyć tego tętniaka. Oczywiście szukaliśmy i zastanawialiśmy się czy będzie to skuteczne. Natomiast w literaturze nie znaleźliśmy żadnego przykładu takiego leczenia - techniką i rekonstrukcją naczyń. Pacjent jest osobą 34 letnią i informacja dla niego, że w każdej chwili ten tętniak może pęknąć..
To jest takie życie z „tykającą bombą zegarową w głowie”.
Można tak to zobrazować. Natomiast on już był psychicznie na tyle zmęczony, tym oczekiwaniem, kiedy ten tętniak pęknie, że pomimo informacji, że ten zabieg jest pierwszy i nie wiadomo, jaki będzie efekt leczenia - podjął ryzyko i zdecydował się.
Dla panów to był dodatkowy stres? Takie pójście w nieznane.
Oczywiście. Przy każdym zabiegu jest stres. Jest kilka głównych naczyń w czaszce. Mają średnicę około 1,5-2 mm. Jakiekolwiek zamknięcie, okluzja naczyń, powstanie skrzepliny, powoduje dramatyczny przebieg kliniczny. Niewielki obszar wyłączonego mózgu z krążenia daje objawy w postaci: zaburzeń mowy, deficytów neurologicznych. Przychodzi pacjent chodzący, który rozmawia z lekarzem, a może się obudzić z porażeniem którejś strony ciała, zaburzeniami mowy, albo nawet się nie obudzić i wpaść w śpiączkę - skończyć się to może śmiercią. Stres jest zawsze dosyć duży.
Panie doktorze, czy Dolny Śląsk, Polska, to jest miejsce, w którym można dokonywać innowacyjnych zabiegów? Czy medycyna tu, może przekraczać progi wyznaczone przez standardy światowe?
Na pewno tak. Klinika Neurochirurgii ma duże osiągnięcia w zakresie zabiegów neurochirurgicznych, przy zabiegach rekonstrukcji i regeneracji rdzenia kręgowego. Przeprowadza się też dużo zabiegów z zakresu onkologicznego, czyli resekcje z trudnych nowotworów mózgu. Bardzo jest rozwinięta część kręgosłupowa, jest świetny specjalista ,który wykonuje jedne z najtrudniejszych zabiegów kręgosłupowych w Polsce. Pacjenci trafiają tutaj z całej Polski. Uważam, że na pewno jest duży potencjał.
Potencjał pewnie można by rozwinąć zdecydowanie mocniej niż do tej pory. Czego nam brakuje do tego żebyśmy mogli wyznaczać światowe standardy? Bo przecież mamy dobrych operatorów. Pan to przed chwilą skromnie opowiedział, że jest to koronkowa praca.
Tego co nam brakuje to są fundusze. Zabiegi wyceniane są przez Narodowy Fundusz Zdrowia pewnymi przedziałami. Czasami niektóre zabiegi są bardzo kosztowne, natomiast refundacja za ten zabieg jest taka sama jak za zabieg mniej skomplikowany i prostszy. Ja będę zabiegał o spotkanie z prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia, ponieważ liczba pacjentów oczekujących na te zabiegi jest dosyć duża, a jest problem z znacznym ograniczeniem ilości zabiegów, które możemy wykonać.
Czyli kołdra jest za krótka, a każdy ciągnie w swoją stronę. Nie wystarcza, aby obsłużyć każdego z pacjentów, mimo tego, że macie umiejętności i niezły sprzęt.
Tak, sprzęt tak naprawdę to mamy na poziomie światowym. Nie ma problemu z ściągnięciem sprzętu z Zachodu, który można wykorzystywać do tych zabiegów. Natomiast problemem są fundusze. Jest to ograniczona liczba pacjentów, lawinowo ich liczba nie wzrasta. Natomiast ze względu na to, że jest dużo większa dostępność do badań neuroobrazowych, wzrasta możliwość przypadkowego wykrycia tętniaka, co niesie ze sobą pewne implikacje. Pacjent dowiaduje się, że ma tętniaka i zaczyna się problem. Trafia do neurologa, lekarza rodzinnego, przeczyta w internecie - dowiaduje się, że ma “bombę w głowie”. Co teraz z nią zrobić? Przychodzi do lekarza i dowiaduje się, że czas oczekiwania wynosi pół roku, a nawet nie do końca wie, czy za pół roku będzie miał tętniaka zaopatrzonego.
Ale są też takie szczęśliwe finały jak ten, którego panowie dokonali. Zresztą sama metoda została nazwana na panów cześć – Teddy Bear. Nazwa się wzięła od panów nazwiska. Pan używa takiego stwierdzenia, że tętniak został wyłączony, ale on pozostał w głowie.
Tak, tętniak fizycznie pozostaje w głowie. Jego się nie wycina, chyba że przy takich olbrzymich tętniakach, ale to bardzo rzadko. Natomiast ten tętniak miał 1,5 cm wielkości, dla samego mózgu nie stanowi problemu. Tutaj problem stanowi ryzyko gwałtownego pęknięcia tego tętniaka, albo zaburzeń wewnątrz kopuły tętniaka.
Jak rozumiem pacjent teraz może być już spokojny?
Tak
Maciej i Marcin Miś na ustach medycznego świata
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.