„Świat nie potrzebuje kolejnego Drake'a...”
Snarky Puppy po raz pierwszy odwiedzili Wrocław końcem maja tego roku, koncertując w Narodowym Forum Muzyki. Skład tworzy kilkunastu znakomitych muzyków, słynących z fenomenalnych wręcz zdolności do improwizacji oraz radości ze współpracy, która emanując ze sceny, staje się niezwykle zaraźliwa. Prezentowana przez grupę autorska mieszanka fusion z elementami soulu czy world music, zyskała aprobatę krytyków, przyniosła zespołowi estymą fanów oraz 3 statuetki Grammy. Między innymi za tę kompozycję.
Michael League to basista ale i główny kompozytor zespołu. Poniżej zapis najważniejszych wątków, które udało nam się poruszyć na kilka chwil przed wrocławskim występem zespołu.
Udało Ci się zobaczyć miasto?
Tak. Wczoraj wieczorem i dziś rano byłem na spacerze. Wrocław jest piękny.
Co urzekło Cię najbardziej?
Kościoły. Są stare i bardzo piękne. Byłem zaskoczony wielkością rynku. W porównaniu do tych które widziałem w Poznaniu i w Warszawie – wrocławski robi największe wrażenie. To piękne miasto, z odwiedzonych dotychczas w Polsce, chyba moje ulubione.
Skoro zaczęliśmy od wycieczek, ze Snarky Puppy występujesz w wielu krajach. Czy dostrzegłeś jakiś szczególny zestaw różnic w reakcjach publiczności na Waszą muzykę?
Każda publiczność jest inna. Powiedziałbym, że reakcja na muzykę jest wypadkową miejsca, w którym gramy. Kiedy występujemy w rockowym klubie w Japonii i w takim samym miejscu w Rumunii – biorąc pod uwagę liczbę słuchaczy – jest ona większa w Azji. Ale mówiąc o reakcji publiczności – zdecydowanie to Rumunii są bardziej żywiołowi.
W każdym kraju spotykamy się z inną kulturą słuchania muzyki. Na przykład Irlandczycy i Szkoci podczas koncertów koniecznie chcą śpiewać. W Stanach – to zależy. Ludzi inaczej reagują na muzykę w Nowym Orleanie, zupełnie inaczej w Waszyngtonie. Japończycy są bardzo skupieni, dopiero po skończonym utworze dają ciekawy upust emocjom... miarowo klaszcząc.
Myślę, że każda osoba wypracowuje swój osobisty związek z muzyką, którą odbiera i którą słyszy w danym momencie. To że osoba siedząca obok Ciebie jak i Ty jesteście Polakami, w kontekście muzyki nie ma znaczenia. Odbieracie ja inaczej – i to jest wspaniałe! Zawsze można doszukiwać się określonych reakcji na pewne partie, ale istota bycia artystą polega na tym, że to Ty tworzysz , a ludziom pozostawiasz ewentualny odbiór i ocenę swojego dzieła. Nigdy nie możesz tworzyć w oparciu o to, co ludziom może się spodobać. Ważne jest tylko to co sam czujesz. Musisz być sobą, nie możesz zmieniać się tylko dlatego, by spełnić oczekiwania innych. Niech ludzie do Ciebie przyjdą i poznają Twoją sztukę.
W 2004 r. powołałeś do życia Snarky Puppy. Czy od tamtej pory pomysł na zespół ewoluował, a jeśli tak, to w jakim kierunku?
Koncept, na którym opiera się grupa zupełnie się nie zmienił, za to muzyka - tak. Ewoluowała. I to w bardzo dużym stopniu. Ale wracając do pomysłu na Snarky Puppy... po tylu latach wciąż staramy się mieszać style, a niezmienną bazą pozostaje jazz. Ale to wcale nie oznacza, że tworzymy muzykę hermetyczną, która ma spotkać się ze zrozumieniem tylko ze strony krytyków i profesjonalnych muzyków.
Spójrzmy na mapę Stanów Zjednoczonych, Twoja mapę. Urodziłeś się w Kalifornii. Kolejne przystanki to nowojorski Brooklyn, a w końcu teksańskie Denton – miejsce, gdzie powstało Snarky Puppy. W Denton na świat przyszedł Sylwester Stewart. Jak wiemy jego Sly and The Family Stone było niezwykłym, i jak na końcówkę lat 1960, niecodziennym zespołem. Biali i czarni, mężczyźni i kobiety. Snarky Puppy również wymyka się z góry narzuconym kategoriom opisowym... Czy zatem w Denton panuje bądź panował sprzyjający klimat dla twórczego fermentu, czy wręcz przeciwnie?
Jeśli weźmiemy pod uwagę piękno przyrody i nazwijmy to warunki naturalne – otrzymamy miejsce bardzo sprzyjające. Ale to nie specyfika Denton odegrałą tutaj rolę, ale samego Teksasu, Stanów Zjednoczonych. Nasz kraj to mieszanka ras, mieszanka kultur. Jeśli masz w 100% tzw. 'białą krew' (jeśli w ogóle coś takiego istnieje!), to oznacza, że Twoi przodkowie przybyli do Stanów ze Starego Kontynentu. Gdyby prześwietlić rodowód mojej rodziny, okazałoby się, że pochodzimy z jakiegoś miejsce w Europie, ale sam nie wiem skąd dokładnie.
Osobiście jestem pod ogromnym wpływem czarnej kultury, i było tak od kiedy pamiętam. Urodziłem się w Kalifornii, ale wychowałem w Alabamie i Virginii.
W Teksasie bardzo dużo ludzi ma hiszpańskie korzenie, genealogia często też sięga Afryki. To właśnie cechuje Amerykanów – ciągłe przebywanie w tyglu kulturowym. Masz wybór: możesz się od tego odgrodzić, możesz zapomnieć o współistnieniu, chociaż moim zdaniem byłoby to zwyczajnie głupie. W każdym razie jakkolwiek byś się nie starał, nie unikniesz różnorodności. Stany to po prostu naród imigrantów. I jedną z największych tego korzyści jest muzyka, która dzięki temu powstaje, a ludzie w większości są na nią otwarci.
Snarky Puppy powstało w 2004 r. Wasz pierwszy koncert odbył się w piwnicy pizzerii w Denton. Czy wtedy, grając dla garstki znajomych, wychodziłeś myślami daleko w przyszłość, myśląc o światowych scenach i wielkiej karierze czy tylko towarzyszyło Ci poczucie artystycznego spełnienie, bycia muzykiem i robienia tego co tak naprawdę kochasz?
Nie było żadnego planu, zakładającego zarobienie fortuny, wielką karierę. Graliśmy utwory, które napisałem i nikt nie przypuszczał, że sprawy przybiorą obecny kształt. Z drugiej strony, nie odcinałem się od takiej możliwości. Gdybyś wtedy, po tamtym pierwszym koncercie zapytał mnie: Czy po 15 latach ten zespół osiągnie sukces?, - powiedziałbym: Nie.
Ale od początku istnienia Snarky Puppy starałem się planować każdy krok z perspektywy sukcesu, który kiedyś nadejdzie. Podejmowałem decyzje, które miały nas wprowadzić na tę drogę. Wiesz, tworzysz muzykę, a to co z tego wyniknie, to już osobna kwestia.
Nie pomylę się, mówiąc o Tobie: człowiek sukcesu. Prowadzisz świetny zespół, masz też własne wydawnictwo GroundUP Music. W czasie obecnej rewolucji muzycznej, kiedy ludzie nie kupują już płyt, przyszłość Snarky Puppy sprowadza się przede wszystkim do działalności koncertowej?
Mamy to szczęście, że możemy regularnie koncertować i dzięki temu zarabiać pieniądze. Obecnie większość zespołów nie ma tego przywileju. Pojawienie się platform streamingowych, sprawiło że już nikt nie zarabia na płytach. Tak więc jeśli jesteś członkiem zespołu, który nie potrafi utrzymać się z grania koncertów, nie sprzedaje też płyt - szybko wypadasz z gry. To jest straszne, gdyż wielu wspaniałych artystów w tym momencie nie jest w stanie przetrwać...
Doskonale pamiętam, że wydanie pierwszego albumu kosztowało nas kilka tysięcy dolarów, co biorąc pod uwagę dzisiejsze warunki, nie jest dużą kwotą. Na pierwszej imprezie, podczas której sprzedawaliśmy debiutancką płytę Snarky Puppy, udało nam się zainteresować jakieś 100 osób. Album sprzedawaliśmy za około 20 $, a więc już wtedy byliśmy bliscy zwrotu kosztów za nagranie. Teraz potrzebujemy 4 lat aby tego dokonać! W naszym wypadku produkcja płyty jest co prawda bardziej kosztowna, ale robimy to też na zdecydowanie większą skalę.
Moim zdaniem to nieodpowiedzialne, że osoby które stoją na czele przemysłu muzycznego, nie myślą o nas, o twórcach. Jeśli nawet stoją na stanowisku, że powszechny dostęp do muzyki jest błogosławieństwem, sprawiającym, że więcej osób interesuje się tą formą sztuki, to nie zasila to odpowiednimi środkami twórców, zabijając w ten sposób kreatywność artystów. Jedynymi beneficjentami obecnego systemu są osoby, których muzyka ma miliony odsłon i odsłuchań, np. Drake. Ale świat nie potrzebuje kolejnego Drake'a! Potrzebujemy nowej Joni Mitchell, nowego Steviego Wondera.
To trudny moment, a Snarky Puppy miało szczęście. Zaczynaliśmy przed eskalacją obecnej sytuacji. To smutne, że są artyści, którzy z automatu skazani są na porażkę, tylko i wyłącznie dlatego, że nie są wystarczająco zręczni w operowaniu mediami społecznościowymi, w byciu managerem własnego biznesu artystycznego.
Czy dziś Jimi Hendrix przebiłby się, gdyby nie miał konta na Facebooku, Intagramie? Wspaniali i twórczy artyści nie powinni być równocześnie biznesmenami. Sam proces tworzenia zabiera wystarczająco dużo energii. Próbuję zachować optymizm co do tej sytuacji, ale jest naprawdę ciężko.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.