Hey, Radiohead, Anohni, Se Delan i Zappa w Radiu Wroclaw Kultura
Z tych pierwszych wart posłuchania jest „Drifter”, druga płyta duetu Se Delan (Justin Greaves znany z Crippled Black Phoenix oraz wokalistka Belinda Kordić). W stosunku do wydanego przed dwoma laty i utrzymanego w post rockowych rejestrach „The Fall”, mamy tutaj całą masę odwołań do początku lat 1980. Piłkarska sinusoida emocji. Jest sennie, onirycznie, są i momenty nad wyraz drapieżne, przyprawione szczyptą mrocznego, motorycznego shoegaze'u. Ale nad całością zdecydowanie unosi się duch Ivo Watts Russella. Skąd taki wniosek? Głos Belindy Kordić jest miękki, zmysłowy, oplatając niczym pajęczyna, a tworzone przez Greavesa tła gitarowe, tylko wzmacniają uczucie niezwykłego rezonansu muzyki i słowa. Taki sam zabieg przed laty opatentowali Elizabeth Fraser i Robin Guthrie z Cocteau Twins, ale „Drifter” bynajmniej nie jest prostą kalką. Udanie balansuje na granicy gatunków, które od lat wydając się być skostniałe, otrzymują ożywczy powiew muzycznej dekadencji.
Z płyt, które zdecydowanie wybijają się ponad przeciętną, na pierwszy plan wysuwa się „Hopelessness” Anohni (kobiecego alter ego Antony'ego Hegarty'ego z Antony And The Johnsons) oraz Hudsona Mohawke i Oneohtrix Point Never. „Geniusz i mistrzostwo pisania piosenek”, tak w skrócie scharakteryzowała ten krążek Laurie Anderson. Płyta skrzy się emocjami, które przenikają ciało, a spokojny i mocny głos Ahnoni nadaje tempo pulsującej skroni przez niespełna 42 minuty. Ale najważniejsze są teksty. Geoff Travis, producent i założyciel wytwórni Rough Trade, która wydała „Hopelessness”, dobitnie zaznaczył: „Są to słowa śmiertelnie poważne. Słowa kogoś zmagającego się z takimi tematami jak przemoc, czy druzgocące zbrojenie się rasy ludzkiej, która wymazuje i niszczy samą siebie. Kogoś kto zastanawia się na współudziałem i rolą w zatruwaniu ziemi. Czy pop kiedykolwiek był tak odkrywczy i przenikliwy?” Pytanie, czy taką muzykę można zamknąć w jednym słowie "pop"?
A to, czy upolitycznione teksty („Obama”) oraz poruszana na „Hopelessness” tematyka (permanentna inwigilacja, zagłada ekologiczna, wojny dronów vide „Drone Bomb Me”), pozostaje w naszych głowach, będziemy kilkukrotnie sprawdzać w sobotnie popołudnie.
Audycja Nie Było Grane czyli sludge, doom, indie, shoegaze, alternatywa, eksperymenty i proste piosenki na antenie Radia Wrocław Kultura w każdą sobotę od 16.00 do 20.00.
Płyta numer dwa błyszczy równie silnie, ale w końcu nazwa zobowiązuje. Nowy album Hey nazywa się „Błysk". Na całe szczęście (choć niektórzy krytycy zdążyli już zarzucić grupie wtórność!) trwający czas jakiś flirt z elektroniką, kończy się tutaj na rzecz pierwszej i najmocniejszej, rockowej miłości, podlanej przebojowymi choć nie rażącymi sztampą, aranżacjami. Zacznijmy od...fanów. „Błysk” dostępny jest w czterech wersjach – zielonej, beżowej, pomarańczowej i różowej – różniących się kolejnością utworów, zaś w edycjach specjalnych fani znajdą dodatkowo plakat, zdjęcia, wlepki i opaskę. Tak zdobywa się serca fanów. A uszy? Nie uświadczymy już lotu pszczoły nad tymiankiem. Lirycznie Hey w 2016 r. jest zdecydowanie bardziej zwarty i mniej pretensjonalny. „2015”, „Historie” („Czemu na podeszwach butów wnosisz mi do domu brud/Mam na myśli plotki, wiadomości, nie uliczny kurz”), „Cud” to żywy dowód na to, że Kasia Kowalska należy do najlepszych polskich tekściarzy. Warstwa muzyczna? „Błysk” to 10 starannie dobranych kompozycji, których nie narzucająca się przebojowość bardzo szybko zaplątują się w nasz ośrodkowy układ nerwowy. Singlowy „Prędko, prędzej”, z wiodącym basowo-syntezatorowym pochodem, tytułowy „Błysk” z transowym motywem, „Hej hej hej” i „Szum”, z gitarowymi plamami przetykanymi syntezatorem, to zwarte piosenkowe formy – pełna zgoda – ale każda z nich daje nam powód do ekscytacji, przyspieszając finalny proces krystalizacji tej jednej myśli. To bardzo dobra i bardzo inteligentna płyta. Brawo.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.