Wrocław: "DZIADY" na medal - recenzja Grzegorza Chojnowskiego
W Teatrze Polskim we Wrocławiu mieliśmy do czynienia ze światowej klasy przedstawieniem opartym na jednym z najdziwniejszych dramatów światowej literatury, ale też - to nie mniej ważne - z nieczęstą w dzisiejszym teatrze relacją wspólnotową, jaka wytworzyła się między sceną a widownią. O to chyba zresztą Mickiewiczowi chodziło, gdy pisał wszystkie swoje najważniejsze dzieła.
Ale wspólnoty odbioru tej wersji DZIADÓW zapewne nie będzie, nie każdy bowiem potrzebuje odbrązowionej, odspiżowionej literacko-teatralno-narodowej legendy tego tekstu. Mimo że Michał Zadara z zespołem pozłotę tradycji wykonywania wieszczowego dzieła zeskrobują mądrze, oddając autorowi to, co królewskie. Mamy tu - i to wyraźnie widać w przypadku całości zaprezentowanej w jeden dzień - opowieść epicką, pełną rozmachu, a jednocześnie sięgającą po intymność, liryzm, tragikomedię, śmiech. I właśnie z tym lejtmotywem zgrywy, dystansu, luzu będzie wielu widzom najtrudniej się pogodzić. Bo Dejmek, Swinarski, Konwicki, Trela, Holoubek, świętość.
Zgrywa zaproponowana przez Zadarę jest oczywiście pełna szacunku i dla Mickiewicza, i dla ludzi, których autor sportretował, nie chodzi jedynie o żart dla żartu (choć i takie momenty się w spektaklu zdarzają). Taki zabieg inscenizacyjny pozwala zabrzmieć DZIADOM w uchu współczesnego młodego odbiorcy, no i przede wszystkim zrównoważyć akcenty utrwalone w 115-letniej tradycji ich wystawiania. Nie dla każdego DZIADY są narodową ikoną, kręgiem mistycznego wtajemniczenia w wyższą prawdę. Takie ujęcie tworzy często mur nie do przebrnięcia dla lekturowych czytelników nie tylko romantycznych klasyków. Są tutaj chwile, kiedy należy się pośmiać, są te, gdy się wzruszamy, i takie, kiedy pojawia się w głowie pytanie o nadmiar w genialnej Mickiewiczowskiej frazie.
W sobotę 20 lutego w Teatrze Polskim zobaczyliśmy znane już z wcześniejszych premier dwie odsłony DZIADÓW w lepszej niż kiedyś, bardziej zwartej, pewniejszej, okrzepniętej wersji. Lepiej widać sceny podczas obrzędu filmowane noktowizorem w ciemnościach, dużo przyjemności sprawia porównywanie aktorskich interpretacji poszczególnych kwestii. Proszę zauważyć, jak bawią się swymi monologami Mariusz Kiljan i Bartosz Porczyk, jak uwielbia rolę Pasterki Sylwia Boroń, jakie żarliwe emocje potrafi wykreować za każdym razem Cezary Łukaszewicz, jakim Neronem jest Nowosilcow Wiesława Cichego. Zwróćcie uwagę na drugi plan, na uczestników obrzędu, sekretarzy senatora, balowiczów i salonowców, na dresiarską młodzież. Maestria i jeszcze raz maestria.
To, co nowe w tym roku w Zadarowych DZIADACH to DZIADÓW CZĘŚCI III USTĘP w stylu jam session, w wykonaniu aktorów pod kierownictwem Justyny Skoczek, oraz niezwykle zabawne OBJAŚNIENIA w formie przyspieszonych powtórkowych scenek z komentarzem świetnej narratorki Anny Ilczuk. Także nowi liderzy scenicznych wydarzeń nam się w tych fragmentach ujawniają. Jakub Giel przepysznie dopełnia galerię swoich wcieleń w różne postaci, prześmieszny jest Rafał Kronenberger jako znudzony wieszczowym wykładem perkusista, nieprzesadzone są brawa dla Dariusza Maja czy wspaniałej Moniki Bolly. A show - jak to nierzadko w sztuce bywa - kradnie Julia Leszkiewicz, kilkunastoletnia dziewczyna, z której bije aktorskie lśnienie.
W tak wystawionych DZIADACH radziłbym nie doszukiwać się na siłę ani uniwersaliów (choć są), ani nie zstępować zanadto pod skorupę. Raczej zanurzcie się po prostu, z całym dobrodziejstwem tego gospodarstwa w rzekę najlepszej pod słońcem poezji, błyskotliwie zainscenizowanej i mistrzowsko zaprezentowanej przez artystów ze światowej ligi.
ZOBACZ TEŻ: Przetrwali! Oglądali "Dziady" przez 14 godzin (ZOBACZ)
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.