Zupełnie Nowy Testament **** (RECENZJA)
Nowy Rok w kinach rozpoczął pierwszy film zeszłorocznego wrocławskiego festiwalu. Po otwarciu Nowych Horyzontów byłem bliżej rozczarowania, niż oczarowania, ale w regularnym repertuarze „Zupełnie Nowym Testamentem" można się zupełnie swobodnie zachwycać.
Jaco Van Dormael, reżyser „Mr Nobody" i „Ósmego dnia" dopracował groteskową i nowelową historię o Bogu, który mieszka w Brukseli i wyżywa się na ludzkości. Zaczyna od słowa. Albo od pulsującego kursora. Nim na ulicach miasta pojawią się ludzie, sprawdzane są warianty ze zwierzętami, np. z żyrafami. Scena z kurami na widowni kina należy do moich ulubionych.
Najlepiej udowadnia, że to jeden z tych filmów, które swój sukces zawdzięczają pomysłowi genialnemu w swej prostocie oraz jego konsekwentnej i pełnej rozmachu realizacji. Jaco Van Dormael złożył swój epicki film z miniatur, dopracowanych wizualnie na wzór znanych z kościołów malowideł.
„Zupełnie Nowy Testament" to piękna wizja Mesjasza-kobiety, historia zapomnianej córki Boga. Bóg-ojciec zachowuje się jak typowy tyran domowy. Van Dormael daje naganę światu zbudowanemu na patriarchacie, przez patriarchat i dla patriarchatu. Tylko dosadność słuszności tu szkodzi. Za dużo kiczu „Amelii" i pomysłów rodem z Felliniego, za mało poczucia humoru z Monty Phytona. Ale i tego nie brakuje. Wspaniałe są pomysły z muzyką i piosenkami, subtelne nawiązania do oryginału (gag z siadaniem po prawicy, biblijne kładzenie wszystkich par), świetnie poprowadzone retrospektywy, wreszcie wystrzałowy duet z udziałem Catherine Deneuve. Pralki w każdym domu mogą być po „ZNT" ilustracją polskiego katolicyzmu. Ortodoksyjnym wyznawcom wizja Van Dormaela się być może nie spodoba, ale trzeba zwrócić uwagę na głęboko humanistyczne przesłanie filmu belgijskiego reżysera. Ono nie jest nawet specjalnie ukrywane pod warstwami absurdalnego humoru. Ea, córka Boga, nie wierzy w ojca, ale nie walczy z wartościami. Wzbogaca je, wybierając współczesnych apostołów. Przyjrzyjcie się im najbliżej, bo to nieprzypadkowy zbiór. W dziesiątkę trafia też pomysł z powiadomieniami, które za sprawą Ei hurtowo trafiają na ludzkie smartfony. Przekleństwo społeczeństwa informacyjnego i aktualny czarny humor są największymi zaletami filmu. Stylistyka zmierzająca w stronę sentymentalno-cyrkową najbardziej mi w trakcie seansu przeszkadzała. Szkoda, że siła samego pomysłu stopniowo z „Zupełnie Nowego Testamentu" wyparowuje. I znamienne, że najdłużej w pamięci zostaje nam kreacja Benoit Poelvoorde'a, który gra Boga-sadystę.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.