Ocalić od zapomnienia: Z Wrocławia na Mount Everest
Zdobywczyni ośmiu ośmiotysięczników pierwsze górskie kroki stawiała w podjeleniogórskich Sokolikach. We Wrocławiu, chodziła do szkoły i studiowała. Na skraju parku Szczytnickiego do dziś stoi jej rodzinny dom. Niewiele osób wie, kto w nim mieszkał...
Była piękna i niebywale zdolna w każdej dziedzinie - wspominają dawni znajomi Wandy Rutkiewicz. Była pierwszą Europejką na Evereście i pierwszą kobietą na świecie, która stanęła na szczycie K2. Zdobyła 8 z czternastu ośmiotysięczników. Jednak w ostatnich latach górach była bardzo samotna. Wpływ na jej osobowość z pewnością miały rodzinne dramaty - przypomina autor wydanego niedawno albumu o himalaistce Jan Bortkiewicz:
We Wrocławiu Wanda Rutkiewicz mieszkała przy ulicy Dicktsteina, chodziła do szkoły przy ulicy Parkowej, studiowała na Politechnice Wrocławskiej, gdzie zdobyła tytuł inżyniera elektronika.
Dla wielu jest legendą, jej imieniem nazwano wiele szkół, we Wrocławiu ma swoją ulicę. Jej kamienne popiersie stoi w galerii Wielkich Wrocławian z Ratuszu.
Zaginęła 12 maja 1992 na stokach Kanczendzongi, trzeciej co do wielkości góry świata.
Posłuchaj reportażu o Wandzie Rutkiewicz:
W audycji wzięli udział między innymi:
Jan Bortkiewicz - szef galerii fotograficznej Domek Romański, autor albumu zatytułowanego Wanda Rutkiewicz
prof. Andrzej Lange - dawny szkolny kolega Wandy Rutkiewicz
Zbigniew Piotrowicz - wieloletni szef Przeglądu Filmów Górskich
Ze zbiorów archiwalnych Radia Wrocław pochodzą wypowiedzi:
Wandy Rutkiewicz i Andrzeja Zawady - nieżyjącego, legendarnego szefa polskich wypraw w Himalaje
wykorzystałam też (za zgodą autorki) fragment filmu dokumentalnego "W cieniu Everestu" Anny Teresy Pietraszek.
POSŁUCHAJ RÓWNIEŻ: To one zdobyły Mount Everest
"Wanda żyła szybko, nerwowo. Starała się być spokojna, ale pewne rzeczy jej się wymykały. Były setki nieprzewidzianych spraw. Z mojej perspektywy to jej życie wyglądało mniej więcej tak: miała przyjechać do Wrocławia, ponieważ chciała coś załatwić w klubie, a przy okazji wpaść do nas. I był telefon z Warszawy: przyjeżdżam w środę o godzinie 16. W środę znowu telefon, że jednak nie o 16, tylko o 22, bo nie zdąży. Około 21 dzwoniła i mówiła, że przyjedzie w czwartek. A potem, że będzie w niedzielę o którejś tam. I przyjeżdżała oczywiście godzinę czy dwie później. Pięć minut rozmowy i już musiała iść, bo ktoś na nią czekał. Spędzaliśmy wspólnie parę minut, a jeśli miała dla nas godzinę, to już była rewelacja. Bardzo mało było czasu na rozmowę o wspinaczce, najwyżej o tym, że kogoś spotkała, coś zobaczyła. Poza tym była na tyle sprytna, że nic nie mówiła o niebezpieczeństwach" – wspomina brat Wandy Michał Błaszkiewicz.
Zobacz również:
Cykl reportaży "Ocalić od zapomnienia"
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.