Egzamin na prawko w nowych autach. Kursanci wściekli
Wrocławski WORD rozstrzygnął przetarg na nowe samochody - egzaminowani przesiądą się na yarisa. Konkurs na wynajęcie 24 aut wygrał dealer Toyoty z Bielan. Za użyczenie 24 aut na cztery lata zażyczył sobie nieco ponad 260 tysięcy złotych, czyli miesięcznie jedno auto będzie kosztowało WORD niecałe... 250 złotych. - To dobra cena, ale też najwyższy czas na wymianę 5-letnich renault clio - mówi dyrektor WORD-u Grzegorz Kajca:
Załamani są za to pracownicy szkół jazdy. - To dla nas cios, bo wybrany model nie dość że jest najdroższym z tego segmentu aut, to dopiero wchodzi na rynek, więc możliwy jest zakup tylko u dilera. Musimy się dostosować. Płakać i płacić. Wiadomo, że przyszli kierowcy chcą mieć jazdy tymi samymi samochodami, które dostaną podczas egzaminu - mówi anonimowo jeden z wrocławskich instruktorów:
Word odpiera zarzuty, że nie miał wpływu na wybór modelu, bo jedynym ocenianym parametrem konkursu była właśnie cena. Za 4-letni najem ośrodek zapłaci ćwierć miliona złotych. Do przetargu stanął także drugi dealer toyoty i przedstawiciel fiata - ten chciał jednak ponad 2,5 mln złotych (zobacz poniżej)
Pierwszych 12 yarisów trafi do WORDU za pół roku - wtedy też rozpoczną się egzaminy na nowych autach. Ale przez co najmniej rok egzaminy będą prowadzone na dwóch różnych samochodach. - To kiepski pomysł. Skąd będę wiedział, na jakie auto akurat trafię na egzaminie? - denerwuje się jeden z przyszłych kierowców.
redaktor Radia Wrocław
Zapewne wielu zgodzi się ze mną, że szkolenie kierowców takich, którzy po skończonym egzaminie będą sprawnie i bezpiecznie poruszać się w miastach i na ruchliwych drogach, jest fikcją. Moim zdaniem sprawa zakupu samochodów przez WORD-y ma też w tym swój udział. Raz - stwarza niejasne sytuacje mogące prowadzić do korupcji, a dwa - robi z niektórych kandydatów na kierowców bezmyślne maszyny potrafiące obsługiwać tylko jeden typ urządzenia. Jest jednak światełko w tunelu. Posłowie z komisji infrastruktury proponują, aby egzamin praktyczny można było zdawać na dowolnym, ale przystosowanym do tego pojeździe. Kiedy jednak to mogłoby wejść w życie? Nie wiadomo. Wróćmy do automatycznego zdawania egzaminu, bo idzie to dalej. Oto bowiem instruktorzy wybierają takie ulice w miastach do ćwiczeń jazdy, na których później przeprowadzany jest egzamin praktyczny. Czym to skutkuje, widać jak na dłoni w statystykach kolizji i wypadków z udziałem młodych stażem kierowców. Są zatrważające. A można inaczej.
Na początek dalekie Stany Zjednoczone, gdzie szkolić innych może praktycznie każdy. Kursów nie ma wcale. Zdaje się tylko teorię (łatwą) i jazdę we własnym aucie (nieskomplikowaną). Działa? Działa. Wypadków mniej niż w Polsce - statystycznie, czyli przeliczając na liczbę mieszkańców.
Teraz dużo bliżej - ot odległość ośrodków szkolących kierowców dzieli raptem kilometr czy dwa, czyli Zgorzelec - Goerlitz. To, że w Niemczech podróżuje się sprawniej, szybciej i bezpieczniej nie muszę nikogo przekonywać i nie jest to tylko zasługa znakomitych dróg. To także szkolenie kierowców. Auta do nauki można tam w większości szkół WYBRAĆ. No i najważniejsze - w czasie kursu nie ma żadnych ćwiczeń na placu - tylko jazda tylko w ruchu miejskim, plus dużo autostrad. Egzaminatorzy nie są tak drobiazgowi; nie oblewa się za błędy przy parkowaniu, cofaniu po jakimś łuku, ale m.in za wymuszenie pierwszeństwa, przejechanie znaku „Stop”, lub spowodowanie zagrożenia dla pieszych. Sporo uwagi poświęca się tam bezpieczeństwu pieszych, czy własnemu bo np. ostrzeżenie dostaje kandydat na kierowcę, kiedy wysiada z auta i nie spojrzy do tyłu.
U nas WORD-y lubią oblewać, bo sprawa jest jasna; za tym idzie czysty pieniądz w postaci następnych drogich egzaminów czy kursów. Skutki? W Polsce za pierwszym podejściem zdaje ok 30 proc. kursantów. W Niemczech 70 proc.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.