Lisy atakują. Ludzie zaczynają się bronić (Zdjęcia)
Mieszkańcy szukają pomocy, gdzie się da. Rude drapieżniki powodują bowiem coraz więcej problemów. Stanisław Wadzicki ze Skrzydlic sfotografował lisy, jak te plądrowały kurniki.
- Jest ich dużo – mówi. - Jednemu z sąsiadów zabiły około 70 kur. Inni też ponoszą straty. Lisy były w dwóch stodołach we wsi, gdzie się po prostu zadomowiły.
Sołtys Skrzydlic, Elżbieta Wodzicka, szukała już ratunku wszędzie, bo lisy dają się mieszkańcom solidnie we znaki. - Zgłaszałam problem w nadleśnictwie i w gminie – ale bez skutku.
Jacek Flaszyński, zastępca wójta gminy Sulików mówi, że samorząd zareagował na zgłoszenia mieszkańców jednak szybko okazało się, że sprawą lisów nikt nie ma ochoty się zająć. - Powiatowy lekarz weterynarii zajmie się nimi dopiero wtedy, gdy ucierpi ktoś z ludzi, a i to tylko w zakresie chorób odzwierzęcych – wyjaśnia. - Szukaliśmy też rozwiązania wspólnie z kołami łowieckimi.
Gmina postanowiła więc wynająć lekarza weterynarii, który zgodził się uśpić lisy i przygotować je do wywiezienia do lasu, z dala od zabudowań. Jednak lisów nie znalazł.
Gmina nie może w kółko płacić weterynarzowi, by codziennie przyjeżdżał do Skrzydlic w poszukiwaniu lisów. Sprawa więc upadła. Mieszkańcy tymczasem boją się, że w końcu dzikie zwierzęta pokąsają dzieci.
Starosta zgorzelecki Artur Bieliński, który jest także myśliwym mówi, że lisy w Skrzydlicach pojawiły się nieprzypadkowo. - To jest lisia stołówka – mówi. - Lisy przyszły do wsi bo na polach nie ma już drobnych zwierząt dziesiątkowanych przez kuny, lisy, kruki, czy jastrzębie.
Jego zdaniem jedynym rozwiązaniem jest odstrzał lisów i to nie w jednej wsi, ale nawet w kilku powiatach. Inaczej szybko pojawiać się będą znowu.
- Też jestem myśliwym – dodaje. - Wiem, że myśliwi nie chcą czasem strzelać do lisów, bo to się po prostu nie opłaca. Jednak jeśli mieszkańcy zaczną masowo zgłaszać się po odszkodowania, sytuacja może się zmienić.
Mieszkańcy tymczasem zastanawiają się, jak samemu problem rozwiązać. Gotowi są nawet truć zwierzęta. Urzędnicy stanowczo o odradzają. Jest to po prostu nielegalne. Sami nie potrafią pomóc, bo jak słyszeliśmy, myśliwi się do strzelania do lisów nie palą, weterynarz ich nie znalazł, a urzędowy lekarz weterynarii zajmie się sprawą, kiedy lisy kogoś pokąsają. Urzędnicy proponują więc inne metody. Jacek Flaszyński słyszał, że skuteczne jest odstraszanie lisów petardami lub uwiązanie większej liczby psów przy kurniku.
Lisy co prawda przeniosły się dzięki takim zabiegom w inne miejsca, ale nadal są w tych samych Skrzydlicach.
- Nie wiem, czy kiedy już się tu zadomowiły, to tak łatwo odejdą - wzrusza ramionami sołtys Skrzydlic Elżbieta Wodzicka. Mieszkańcy zaś zastanawiają się, czy sprawa nabierze tempa dopiero kiedy ktoś naprawdę zostanie we wsi przez lisy pokąsany.
Posłuchaj relacji Radia Wrocław:
Lisy to nie jedyne zwierzęta, z którymi zmagali się w ostatnim czasie mieszkańcy Dolnego Śląska. Niedawno, w marcu donosiliśmy o watasze psów atakujących i terroryzujących mieszkańców wsi Świecie koło Leśnej. Jak mówiła wówczas portalowi prw.pl Patrycja Starosta z Wrocławskiej Eko-Straży "to jest zadanie własne gminy. Władze nie mogą w żaden sposób unikać odpowiedzialności za wałęsające się po ich terenie bezpańskie zwierzęta". Samorząd musi, w myśl prawa, przyjąć takie zgłoszenie, potem zlecić ujęcie zwierzęcia, a na koniec zapewnić mu opiekę.
Spore szkody mogą też wyrządzić dziki, które zaczęły w poszukiwaniu pożywienia podchodzić coraz bliżej skupisk ludzkich i centrów miast. W 2011 Urząd Miejski wynajął wykonawcę, który zajął się ich odłowem we Wrocławiu i rozpoczął współpracę z Polskim Związkiem Łowieckim. Dziki wówczas zapuszczały się w okolice wokół bloków na Kuźnikach, Jerzmanowa, Strachocina i Wojnowa i Swojca. To nie odstraszyło zwierząt, które co roku regularnie penetrowały okolice Cmentarza Osobowickiego. W ubiegłym roku stado dzików grasowało wokół szpitala na Koszarowej, wzbudzając spory niepokój pracowników i pacjentów, a także mieszkańców okolicznych osiedli. Najpierw próbowano wypłoszyć zwierzęta, ale gdy to się nie udało, wydano decyzję o ich odłowieniu. W trakcie akcji zabito trzy dorosłe dziki. W listopadzie na ul. Kosmonautów na tory wyskoczyły dziki, które wykoleiły tramwaj.
Odwiecznym problemem w stolicy Dolnego Śląska jest także walka ze szczurami, które spacerują bezkarnie nawet po centrum miasta, a szczególnie upodobały sobie okolice Fosy Miejskiej. Ze statystyk wynika, że że w mieście żyje ponad 2 miliony szczurów, czyli ma jednego mieszkańca przypada od trzech do czterech gryzoni. Bywają groźne, potrafią nawet zaatakować człowieka. Dlatego we Wrocławiu dwa razy w roku przeprowadza się obowiązkową deratyzację, ostatnia odbyła się w listopadzie ubiegłego roku.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.