Oni nam chemię i lentilki, my fryzjera

Tomasz Sikora | Utworzono: 2014-05-10 22:31 | Zmodyfikowano: 2014-05-11 09:04
Oni nam chemię i lentilki, my fryzjera - Zdjęcie ilustracyjne; Jorge Royan/Wikimedia Commons
Zdjęcie ilustracyjne; Jorge Royan/Wikimedia Commons

Najlepiej na początek zająć miejsce w pociągu Wrocław-Drezno. Poza ludźmi dojeżdżającymi do pacy po obu stronach granicy, wsiadają do niego też „kobiety interesu”. Wiedzą sporo o swoich rodzinach, mniej chętnie dzielą się wieściami o promocjach w poszczególnych niemieckich hipermarketach. Bo cel tej podróży jest jeden: niemieckie produkty. Na ogół chemia, ale też słodycze. Wsiadają do pociągu we Wrocławiu, Legnicy, Bolesławcu, jadą do Zgorzelca, pieszo przechodzą przez granicę do Goerlitz (na zdjęciu poniżej), tam odwiedzają sklepy i obładowane - z siatami i wózkami na kółkach - wracają na popołudniowy pociąg powrotny.

Czy to się opłaca? Średnio. To na ogół kilkaset złotych miesięcznie dodatkowo do renty czy emerytury. We Wrocławiu jest ponad 1,5 tysiąca punktów, tych legalnych i tych "z bagażnika", gdzie można kupić przywożoną przez ponadgraniczne mrówki niemiecką chemię. Mrówki to na ogół działające w pojedynkę przedsiębiorcze kobiety. Przez cały tydzień zwożą towar, by go w weekend, na targowiskach, sprzedać. Punkty legalne obsługiwane są przez specjalne hurtownie, które funkcjonują we wszystkich większych miastach regionu. Tam dostarczane są produkty kupowane w hurtowniach niemieckich.

Na targowisku wystarczy stanąć w ogonku klientów i już usłyszymy o wszystkich zaletach niemieckiej chemii - że skuteczniejsza, że ładniej i mocniej pachnie, że dopiera, że doczyszcza, że kropelka wystarczy, bo wydajniejsza.

Nie trzeba nawet prowadzić specjalnie drobiazgowego dziennikarskiego śledztwa by ustalić, że to mit, ale powszechny. W sieci dostępne są testy - i te zrobione przez domorosłych testerów i te przeprowadzone przez profesjonalne instytuty badawcze. 

Stiftung Warentest
Stiftung Warentest
Niezależna niemiecka organizacja konsumencka
Szerokim echem 4 lata temu odbiły się za Odrą ustalenia Stiftung Warentest - niezależnej niemieckiej organizacji konsumenckiej sprawdzającej w laboratoriach towary. Jak podsumowuje dziś Ester Luehn z Fundacji, pytana o tamte ustalenia: - Jakościowo porównaliśmy polską i niemiecką chemię, ubrania i ponad 50 produktów żywnościowych. Tylko w jednym przypadku była wyraźna różnica - niemieckie biura podróży za tę samą cenę gwarantują urlop w lepszym hotelu niż polskie.

Skąd zatem ten mit się wziął?

W latach 90., gdy niemieckie koncerny wchodziły do Polski najpierw sprzedawały proszki o takim samym składzie co na zachodzie - nie opłacało się przestawiać całej linii produkcyjnej na inny towar dla Europy Wschodniej. Ale my, przyzwyczajeni do polskiej kiepskiej chemii z PRL, bez dozownika laliśmy i sypaliśmy obficie. Od tego pękała skóra, a na praniu zostawały ślady koncentratu, do niemieckich wytwórców zgłaszano więc coraz więcej reklamacji.

Zmniejszono więc ilość środka aktywnego w proszkach i płynach, dodając neutralnego wypełniacza i tym samym dostosowano detergent do naszych upodobań. Wówczas faktycznie proszku wyprodukowanego w Polsce trzeba było użyć więcej niż tego samego „made in Germany”. Ale granice otwarto i 10 lat temu składy wyrównano. Jednak mit pozostał i na nim opiera się to trwające powodzenie „niemieckiej chemii”. Inaczej jest ze słodyczami - to z kolei sentyment do produktów, które z saksów przywozili tatusiowie i wujkowie.

Robisz zakupy u naszych sąsiadów?

Ta sonda już się zakończyła.
Czasami, ale to z przyzwyczajenia
5
Jasne, zagraniczne produkty są lepsze od polskich
3
Nigdy. Wspieram tylko lokalnych producentów
7
Wszystkich głosów: 15

Zmieńmy granicę - zupełnie inaczej wygląda nasz handel z Czechami. Tłumy klientów przed wejściem do Unii miały przygraniczne sklepy w Czechach. Jechało się na narty, albo na wycieczkę - wracało z rumem, spirytusem, pistacjami, lentilkami, studencką czekoladą. Ale po kolei okazywało się, że te produkty stają się w Polsce coraz korzystniejsze cenowo, albo inaczej - te czeskie coraz droższe. Bo żeby „Studencka” była o połowę droższa niż jej „polski zamiennik”? Czeskie budki przygraniczne dobiła dwa lata temu afera metylowa, bo zamiast etanolu można było zaliczyć pomroczność ciemną, a nawet ostateczną.

CZYTAJ TEŻ: 10 lat w UE, a mówimy coraz gorzej. Dlaczego?

Teraz polscy klienci skromniej zaopatrują się u Czechów - jadą po piwo, ono w porównywalnej cenie do polskiego, a jeśli doliczyć koszty podróży, to się w ogóle nieopłacalnie robi. Pozostało wrażenie smakowe - wielu ceni wytwory czeskich piwowarów i wierzy, że chmielowo-pszeniczny napitek wciąż powstaje w kadziach ustawionych w podziemnych komnatach czeskich zamków, a nie na masową skalę w praskich fabrykach Pilsnera.

My szukamy w Niemczech różnorodności, w zamian oferując tanie strzyżenie i usługi. Okazuje się jednak, że nadgraniczni niemieccy fryzjerzy nie zbankrutowali. Z niedowierzaniem, że jeszcze istnieje, pukam do fryzjera w Zittau, czyli - po polsku - w Żytawie.

Otwiera mi rezolutna dziewczyna, około trzydziestki, z jasnymi pasemkami na głowie i w nienagannym makijażu. Chętnie godzi się na rozmowę.

- Z pewnością Czesi i Polacy ścinać włosy potrafią, ale jest coś takiego, jak problem porozumienia się. Jak siedzi mi tu paniusia przez dwie godziny, to pogadać chce o dzieciach, śmieciach, a w Polsce w ciszy siedzisz jak w kościele, się nie odezwiesz, bo jak bez znajomości języka, raz pojedziesz, drugi, a potem myślisz: to dwie godziny dręczącej ciszy. Musi być jakaś nić porozumienia...- tłumaczy. Ale też i do ceny dogadać się trzeba. A tu ostatnio Niemcy poważnie strzelili w stopy własnych przygranicznych fryzjerów, w związku z czym wkrótce będa mieli poważne kłopoty, co może skończyć się zamknięciem biznesów.

O co chodzi? Fryzjer Karl-Heinz Peter z Goerlitz przyznaje, że jego brat - też golibroda ale w Berlinie, żąda dwa razy tyle co on: - Suche cięcie 10 euro, kobiety na mokro 17-18. Ale wprowadzili u nas ostatnio pensję minimalną: za godzinę 6,50 Euro i trzeba będzie podwyższyć o połowę nasz cennik. Wtedy klienci zwieją za Odrę. Bo tam żadnej drastycznej podwyżki nie będzie - wyjaśnia.

To prawda chadecko-socjalny rząd zgodził się na pensję minimalną liczoną na godziny. Na razie 6,50, potem 7,50. Tego fryzjerzy przygraniczni nie wytrzymają, jeśli konkurencja po polskie stronie płaci za godzinę pracy fryzjerkom 3 euro. Uratuje nas jakość - pociesza koleżanka z Zittau.

Czesi jeżdżą do nas na zakupy, my do nich już tylko by się najeść. Bo produkty spożywcze w sklepach mamy droższe, ale jedzenie w restauracjach czeskich jest tańsze. Jak to możliwe? O ile w Polsce marża w restauracji to czasem nawet 400%, to w hospodach za knedlik narzut wynosi 20%.

Na koniec jeszcze zestawienie. Zajrzeliśmy z kalkulatorem do pewnej sieci niemieckich supermarketów obecnych też w Polsce i Czechach. Do koszyków we wszystkich trzech krajach włożyliśmy 20 tych samych produktów zliczając ceny. To masło, chleb, jajka, ser Gouda, pierś kurczaka, miód etc. Za niemiecki chleb trzeba zapłacić dwa razy więcej niż u nas. Czesi za to mogą do nas śmiało wpadać po mięso. O dziwo jednak - łącznie, w koszyku 20 produktów, ceny w Niemczech były o 7% niższe niż w Polsce, Czesi za to mieli drożej niż my o 5%.

 

zdjęcia: Goerlitz: Hans Peter Schaefer/Wikimedia Commons; hipermarket: Albert Jankowski/Wikimedia Commns


Komentarze (1)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~dla KOGO?2014-05-11 07:20:29 z adresu IP: (188.33.xxx.xxx)
o czym TO jest???