Coś być musi... za zakrętem! (Analiza)

Tomasz Sikora | Utworzono: 2014-01-17 08:11 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12
Coś być musi... za zakrętem! (Analiza) - fot. archiwum prw.pl
fot. archiwum prw.pl

Rozmawiamy o tym od kilku dni na antenie Radia Wrocław. Do dyskusji o taksówkarzach, nie tylko tych wrocławskich, ale również z innych dolnośląskich miast sprowokował nas raport Radka Spiaka.

We Wrocławiu, może z racji najwyższych obok Warszawy cen w Polsce, (max. 3 zł za kilometr, choć niektóre korporacje jeżdżą taniej) dość popularne stały się nielegalne taksówki. Numer telefonu komórkowego dostajemy od znajomych albo w popularnych wrocławskich klubach. Podjeżdża samochód, wsiadamy i okazuje się, że cena potrafi być o od 30 do 60% niższa niż w taksówce korporacyjnej. Nie ma co się dziwić, nielegalne taksówki nie mają kas fiskalnych, więc już na starcie są o 23% tańsze. Ich kierowcy nie muszą zdawać egzaminu ani zdobywać licencji - nie trzeba więc wydawać kilkuset złotych na egzamin i licencję oraz drugiego tyle na kasę fiskalną.

Ale coś za coś - jak wskazywały słuchaczki - tu, nieco bajkowym tonem, pani Marta: może i jest taniej, ale kim jest stangret tej karocy? Wystarczy mi, że o północy wychodząc z klubu na schodach zgubię kryształowy pantofelek, głupio byłoby zgubić coś jeszcze wsiadając do pojazdu, który przyjechał do nas znikąd i w mgłach się rozpłynie, a jedyne co o nim wiem, to numer jakiejś pre-paidowej komórki... Wolę wydać kilka złotych więcej i mieć pewność, że zawiezie mnie, odurzoną tańcem, stangret, którego personalia zna korporacja taksówkowa, on ma badania zdrowia, więc podróż nie skończy się zawałem woźnicy, a jego karoca z dyni ma ważne badania techniczne i nie rozsypie się przy najbliższym skręcie.

To prawda połowiczna - za stan taksówek odpowiadają sami taksówkarze, a jak w Polsce wygląda medycyna pracy długo można anegdot słuchać i je opowiadać, ale faktem bezdyskusyjnym jest większe bezpieczeństwo w taksówkach wynikające z ich logowania do systemu w ramach korporacji plus zaświadczenie o niekaralności, które taksówkarze muszą mieć. To "stangreta z nielegalnej karocy" nie dotyczy. Nie musi on także znać miasta, tu jednak - powiedzmy sobie szczerze - najprostszy GPS rozwiązuje sprawę.



- Kiedyś pojechałem nielegalną taksą - rasta-boy, który mnie wiózł był tak spalony, że zaliczyliśmy wszystkie krawężniki, a on kazał mówić do siebie "krejzi Kubica". Kiedyś miałem ochotę zabrać kierownicę kolejnemu maślakowi, bo jechał jakby był dopiero kurs na prawko robił. Ale to mój pech, znajomi nielegalami jeżdżą i sobie chwalą - tak komentował spór pozytywistów z romantykami, czyli legali z nielegalami pan Przemysław. Pan Adam dorzucił jeszcze:

Wydaje mi się, że regulowanie przewozów osób taksówkami powinno być, choćby ze względu bezpieczeństwa - ubezpieczenia w razie wypadku.

Pozostawiając ten spór na poziomie dyskusji, co było pierwsze jajko czy kura, zajmijmy się taksówkarzami legalnymi i ich życiem codziennym. Dalej ten sam nasz słuchacz pisze tak:

Jak jeżdżę po ulicach Wrocławia i innych miast to widzę, że taksówkarze jeżdżą, jakby przepisy dla nich były inne. Kierunkowskazów nie używają i wymuszają pierwszeństwo. Stoją z zapalonym silnikiem ponad ustawowy czas 1 minuty. Pomijam zimę, bo to rozumiem. Podkreślam, że nie wszyscy, ale część takich taksówkarzy jest.

Pan Paweł z kolei uzasadniał:

Jadę właśnie objazdem Curie-Skłodowskiej. I wszyscy zjeżdżają z dwóch pasów na jeden ładnie metoda na zamek, tylko właśnie przede mną się zamek złamał. Bo jaśnie pan taksiarz musi być o te 3 metry szybciej w sznurku aut. Osioł!

Takie opinie wzburzyły samych taksówkarzy, którzy na naszej antenie próbowali argumentować, że spieszą się nie dla siebie, ale dla klientów, bo ci albo spóźnieni do pracy, albo na dworzec. Jak wyliczało kilku z nich nawet do 70% przejazdów jest na cito - bo auto nie odpaliło, bo tramwajem nie zdążę to taksówkę, bo wiadomo, ze na dworcu mogą być kolejki to "panie jeźdź jakbyś do porodu wiózł”. Nota bene, jak wynika z ankiet, aż 34% taksówkarzy wiozło przynajmniej raz kobietę do porodu, więc coś jest na rzeczy.



Niektóre miasta - takie jak choćby Kraków czy Warszawa - wyszły z założenia, że taksówki należą do systemu komunikacji publicznej i zezwoliły im na jazdę buspasami, oraz przez tereny wydzielone dla komunikacji zbiorowej. Krakowscy radni tłumaczyli, że taksówkarze w ten sposób zarabiają na życie, dlatego należy zmaksymalizować im ilość potencjalnych kursów, czyli sprawić, że w ciągu kilku godzin pracy przewiozą więcej pasażerów. Po buspasach w Grodzie Kraka mogą też jeździć prywatne busy. Choć inne miejscowości - jak choćby Białystok prowadziły niedawno, taką dyskusję, zakończoną konkluzją, by na buspasy jednak taksówek nie wpuszczać, bo to prywatni przedsiębiorcy. To drugie tłumaczenie bardziej przypadło do gustu słuchaczom biorącym udział w debacie taksówkarskiej.

Pan Krzysiek argumentował: Pomysł, że taksiarze zarabiają tym na życie, więc powinni jeździć buspasami jest chybiony. Przecież na życie zarabiają też w ten sposób kurierzy pocztowi, zaopatrzenie sklepów, przedstawiciele handlowi. W ten sposób na buspasie wkrótce byłoby więcej uprawnionych niż na normalnych pasach

A co Państwo w takim razie sądzą o pomyśle z Wysp Brytyjskich, by samochody w których wszystkie miejsca są zajęte miały prawo do jazdy buspasem - takie ułatwienie sprawiłoby, że kierowcy dogadywali by się i zamiast jechać 3 samochodami, jeździliby jednym dosiadając się do sąsiada. To zmniejszyłoby ilość aut na ulicach, zwiększając liczbę pasażerów w samochodach. W tej chwili w aż 54% samochodów na ulicach Wrocławia siedzi jedynie kierowca. Pozwalając taksówkom na korzystanie z wydzielonych dla komunikacji miejskiej jezdni w rezultacie owszem poprawiamy życie (nielubianym przez innych kierowców) taksówkarzom, ale też sobie, bo  te co kilka tysięcy taksówek na buspasie, to o kilka tysięcy pojazdów mniej na normalnych pasach...

Pan Łukasz tak tłumaczy: Zostawiając swoje auto i jadąc taksówką nie zmieniam bilansu pojazdów na drodze. Moje auto na parkingu, a w ruchu inne. Taksówkarz zajmuje wówczas tyle samo czasu na drodze, ile każdy jego pasażer, który zostawił auto pod domem. Jedyny plus to więcej miejsc parkingowych w centrum, tylko na co komu one, skoro i tak wszyscy tam taksówkami dojadą? :) Buspasy dla MPK i niech tak pozostanie.

Przy odrobinie złośliwości można panu Łukaszowi zarzucić myślenie typowe dla psa ogrodnika. Bo jednak samochód zostawiony na obrzeżach miasta, to nie to samo co auto w centrum, bo taksówki i tak na tych ulicach są, tylko puste jeżdżą. W Nowym Jorku taksówka jest wielokrotnie tańsza niż podróż własnym autem (drogi parking, benzyna, amortyzacja), właśnie dlatego, że taksówek jest dużo, ale jeszcze więcej klientów, taksówki nie jeżdżą puste, w rezultacie proponują ceny bardzo konkurencyjne.

Wróćmy jednak z Nowego Jorku w nasz grajdołek. Intrygujące historie przynieśli też nasi słuchacze z regionu. Oto w Kłodzku nie ma żadnej korporacji i nie ustalono odgórnej ceny za przejazd, by pojechać taksówką trzeba zadzwonić na komórkę do konkretnego szofera, a potem... przygotować się, ze wsiadając do taksówki od razu musimy sporo zapłacić, bo jesteśmy kasowani nie tylko za własną podróż, ale też za koszt przyjazdu do nas. Czasem to 5 złotych, a czasem 27 zł na przykład bo szofer miał szczególnie daleko. To przypadek dla Rzecznika Praw Konsumenta, bo nie powinno być tak, że cena za usługę (przewiezienie z punktu A do punktu B) za każdym razem kosztuje inaczej i nie mamy na to żadnego wpływu. Od razu zadzwonił słuchacz, który powiedział, że może od ręki dać dwa numery komórkowe do taksówkarzy w Kłodzku, którzy tej opłaty „startowej” nie pobierają, a w dodatku po cały mieście niezależnie od odcinka wożą za 10 złotych

Swoja drogą, aż się prosi, by kłodzczanie stworzyli choćby stronę internetową, lub zakładkę na portalu miejskim, gdzie byłyby podane obok numeru telefonu, też koszty tego czy innego taksówkarza. W dwa tygodnie rynek by się ucywilizował...



Inną, przyznam, że wręcz niewiarygodną historię przynieśli mieszkańcy Świdnicy. Pan Paweł opowiadał:

Otóż w moim mieście taksówki są najwolniejszymi pojazdami na ulicach, szybciej niż trzydzieści nie pojadą, autobusy je wyprzedzają, korkują miasto. Dlaczego? Bo wskazania taksometru są zależnie nie tylko od przejechanego dystansu, ale też od czasu ile kurs trwa.  Ponieważ Świdnica duża nie jest, to by wydusić z klienta maksymalnie dużo, jadą mości panowie jakby bryczką powozili.

Hmmm chcesz pojechać napraaaaawdę wolno, spóźnić się na spotkanie? Urodzić w taksówce? Zamów taksówkę w Świdnicy!!! Trudno mi uwierzyć w tę ostatnią historię, choć przecież są na tym świecie rzeczy, które nie śniły się naszym filozofom. A wiadomo, że co drugi taksówkarz, niezależnie od szerokości geograficznej, to filozof.


Komentarze (3)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~jaskier2014-01-18 06:16:10 z adresu IP: (31.1.xxx.xxx)
za zakrętem może być różnie ale rzadko jadę tym autem z napisem taxi we wsi nie ma tego czegoś
~czas2014-01-17 14:48:29 z adresu IP: (213.5.xxx.xxx)
Jeśli taxi ma pełnić funkcję komunikacji miejskiej to musi mieć jednolite barwy z tramwajami i autobusami a samochody wybiera w przetargu Rada Miasta. To co jeździ po wrocławskich ulicach z napisem TAXI to złom. Słynne są nowojorskie, londyńskie , białe berlińskie, tylko w Polsce jakoś miastom nie zależy na wizerunku.
~qwert2014-01-17 10:50:21 z adresu IP: (83.10.xxx.xxx)
Moim zdaniem egzamin na licencję jest bez sensu. Nie wnosi nic. Powinna być tylko większa kontrola skarbowa. Czyli należało by kontrolować, czy taksówkarz (przewoźnik) odprowadza zgodnie podatki i czy posiada wymagane ubezpieczenie.