Oddam serce w dobre ręce!
Co się stanie, gdy wrzucimy datek do puszki? Z dużym prawdopodobieństwem dostaniemy serduszko.
To będzie nasza tarcza chroniąca przed kolejnymi kwestującymi, ale też pamiątka miłych chwil, bo mieliśmy ciepłe poczucie wspólnoty, sami zobaczyliśmy się jako osoby hojne i wspierające. Obywatelsko wzięliśmy sprawy w swoje ręce i zadbaliśmy o zaniedbany fragment rzeczywistości.
Może niektórzy z nas pomyśleli: moje dziecko skorzysta, inni zobaczyli nieuchronny moment, gdy będą starzy i trafią na odział geriatryczny, dzięki Orkiestrze, dobrze wyposażony. Jeszcze inni poczuli się altruistami, choć są teorie głoszące, że czysty altruizm nie istnieje. Zawsze dostajemy coś w zamian; choćby dobre samopoczucie, po tym jak pomogliśmy.
Wyjątkiem zdają się być sytuacje, gdy ryzykując własne życie, w wyniku niezrozumiałego impulsu, wbrew instynktowi samozachowawczemu, rzucamy się do lodowatej rzeki, aby ratować obcego człowieka (specjalnie napisałam - człowieka a nie dziecko, dziecko to każdy, przynajmniej w deklaracjach, by ratował).
Trochę się rozpędziłam z tym rzucaniem do rzeki... Wracamy do rzucania złotówek. O ile nie było miło już wcześniej, to się zrobiło, gdy na pytający uśmiech wolontariusza odpowiedzieliśmy gotówką.
A pewnie było przyjemnie, bo nieprzypadkowo Orkiestra pławi się w atmosferze święta, fiesty, zabawy. Jak wynika z badań zrelaksowani i uśmiechnięci jesteśmy bardziej skłonni pomagać (czy to podnosząc komuś rękawiczkę czy wrzucając datek). Muszę zmartwić liczących wydatki na Wielkie Granie sceptyków. Ta cała zabawa i emocjonalna „jazda bez trzymanki” to inwestycja. Bez niej nie było by aż takich efektów w ostatecznym rozrachunku WOŚP.
To dobre samopoczucie zbudowane przez orkiestrową machinę powoduje, że choć przez chwilę lepiej myślimy o świecie i ludziach a chcąc je utrzymać i przedłużyć chętnie wrzucamy kolejne złotówki (są tacy, którzy mają całą kieszeń pieniędzy dla kolejnych grup wolontariuszy).
Dobry nastrój powoduje też, że koncentrujemy się na sobie, a to oznacza, że mamy szansę przypomnieć sobie, kim jesteśmy, co jest dla nas ważne. A tak się składa, że zwykle wierzymy, że warto pomagać i że sami jesteśmy całkiem szczodrzy, mało kto myśli o sobie jako skąpcu, który nie chce się dzielić. W sumie, w takim dniu, gdy jest się w tłumie opętanym manią dawania, to trzeba się nieźle nagimnastykować, aby samemu sobie wyjaśnić, dlaczego się nie daje. Ale to osobny temat a my wracamy do serduszek.
Na początku nazwałam je tarczą, ale może to być też taka niebezpieczna przypominajka. Gdy po kilku dniach, tygodniach, miesiącach spojrzymy na serduszko i będziemy mieli chwile czasu na pomyślenie, to może wróci ciepełko styczniowej niedzieli. Wspomnienie, jak się czuliśmy będąc częścią wspólnoty, która troszczy się o swych członków i może zatęsknimy za tym miłym uczuciem, które melduje się zawsze, ilekroć zrobimy coś dla innych. I wtedy uwaga, to jest to niebezpieczeństwo, od którego zaczęłam.
Na fali tęsknoty za tym wizerunkiem siebie – darczyńcy, siebie-członka większej społeczności poszukamy fundacji, której przekażemy procent podatku, odpowiemy na apel zdesperowanych rodziców chorego dziecka albo zrobimy zakupy starszej sąsiadce.
Jest coś jeszcze, Cialdini – guru od wpływu społecznego nazywa to regułą konsekwencji. Jak tłumaczy, najlepszym świadectwem przekonań i uczuć człowieka nie są jego słowa a czyny. Skąd wiemy jacy są inni? Patrzymy co i jak robią. Skąd wiemy jacy sami jesteśmy - stąd jak się zachowujemy. Skoro wrzuciłam datek do puszki, albo poświeciłam czas i energię to znaczy, że jestem dobroczyńcą! A co robi ktoś, kto jest dobroczyńcą – pomaga…
I tak bez końca. Stąd moje ostrzeżenie – proszę przemyśleć tę pierwszą złotówkę wrzuconą do puszki, bo konsekwencje mogą się nigdy nie skończyć;)
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.