Blokady na zlecenie? (FELIETON)
Zdziwiłem się przed chwilą - dokładnie zdziwiłem się dziś o godzinie 10.25. Zdziwienie dopadło mnie na parkingu przed sklepem Biedronka przy ulicy Przyjaźni we Wrocławiu.
Parking ten jest wyjątkowo, moim zdaniem, źle zaprojektowany, "trudny w obsłudze" i ogólnie denerwujący. Zawsze właściwie brakuje na nim miejsca, więc klienci wspomnianego sklepu próbują sobie radzić, jak mogą, często łamiąc przepisy. Tym bardziej, że nie ma tam alternatywy.
Jestem za karaniem wykroczeń drogowych, bezwzględnie. Ale naprawdę zdziwiłem się, gdy zobaczyłem parę funkcjonariuszy Straży Miejskiej Wrocławia zakładających nieprawidłowo zaparkowanym samochodom blokady na koła. Tych samochodów było kilka, większość należała do klientów sklepu, pojazdy niespecjalnie komukolwiek przeszkadzały, nie powodowały zagrożenia. Po co więc blokady?
Nie można po prostu dać mandatu za wycieraczkę, jeśli już? Zapytałem nawet tych strażników, dlaczego akurat tu zakładają blokady i usłyszałem, żebym zapytał administratora terenu dlaczego zażyczył sobie interwencji. Nie zapytałem, bo wiem dlaczego. Sztuka cierpi. Inna rzecz natomiast zwróciła moją uwagę.
Po raz kolejny już od funkcjonariuszy, czy to policji, czy straży miejskiej usłyszałem, że działają oni często niejako na zlecenie zarządcy jakiegoś terenu. Ale do teraz nie wiem, dlaczego akurat na tym parkingu blokowano dziś samochody, co trwało długo, zamiast zatknąć za szybę parę mandatów i zając się czymś pożytecznym. Bo zarządca sobie zażyczył, czy jak?
I żeby nie było niedomówień - jak już wspomniałem, jestem za karaniem wykroczeń. Ale zastanawiam, się dlaczego kilka dni temu, kiedy kierowca-głupek zaparkował na Glinianej tak, że zablokował ruch tramwajów na całej linii, odblokowywanie go zajęło straży miejskiej blisko godzinę. Czyżby zakładali akurat gdzieś tam blokady na zlecenie zarządcy?
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.