Bartosz Paluszkiewicz i jego "Menu Zbrodni"
"Menu zbrodni" to książka historyczna, ale pełna gastronomicznych zwrotów akcji, kryminalnych przepisów na krwawe jatki, kosy w żeberkach oraz steki baranie. W rolach głównych: siatki przestępcze, drobne rzezimieszki oraz golonka na ostro.
Czas jednak zanurzyć się w najgorszą przedwojenną gastronomię warszawską. Bez upiększeń, kolorowych szyldów i wyglancowanych butów. Odseparowana od widoku tysięcy oczu, znana jedynie z kronik kryminalnych. W jej lokalach serwowano brutalne mordy, podpalano, łamano kości. Dla jej bywalców ludzkie życie warte było zaledwie kilka złotych, a niekiedy stawało się zwykłym towarem na wagę. W żyłach zwyrodnialców płynęła krew pomieszana z wódką i narkotykami. Od najgorszego sortu oprychów unosił się zapach krwi, zmieszany z potem i stęchniętym piwem. O tej odsłonie stołecznej gastronomii bardzo rzadko przeczytamy we wspomnieniach bywalców rautów i dansingów. Szare, zimne, brudne, pachnące fetorem gabinety, w których dochodziło do gwałtów, zabójstw, samobójstw i płatnych stosunków seksualnych, nie były reklamowane w gazetach czy programach artystycznych.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.