Tomasz Adamek: "W szkole byłem zawodowcem z odpisywania"
Gościem 13 Nuty Radia Wrocław był Tomasz Adamek. Utytułowany pięściarz przebywa obecnie w Świeradowie-Zdroju. W Elements Hotel & SPA spotkaliśmy się zaraz po kolejnym treningu przed walką FAME MMA.
Czy ty masz nadal odznakę szeryfa? Jeździsz z nią?
Mam, w domu została, ale to nie muszę tego pokazywać. Policjanci i wszyscy wiedzą, że jestem fighter, czasami mnie pouczają szeryfowie, łapią mnie na ulicy, bo ja mam ciężką nogę... 'Thomas, slow down" - mówi. "Ok officer, next time, next time" - odpowiadam. Się śmieją. Potem dzwonią do bossa szeryfa i taki Paul, polskiego pochodzenia jest, nie mówi po polsku, ale mówi "Thomas, please dwadzieścia pięć mil w mieście, a nie 55". To ja mówię, Paul, I'm sorry, spieszę się bardzo. Adamek zawsze łamie przepisy. No taki już jestem.
Bardzo szybko, bo w wieku 12 lat, z tego, co udało mi się ustalić, już trafiłaś do odpowiedniego klubu, było też karate...
Było, bo koledzy gdzieś tam trenowali karate w Żywcu i jeszcze nie wiedziałem, co tak naprawdę będę robił, no bo jako dwunastolatek, no nikt, podejrzewam, na świecie nie wiedział i nie wie, co może w życiu robić, jaki cel obrać. Dalej coś tymi rękoma machałem i też koledzy moi, mamy dzisiaj kontakt, np. Grzesiek Pyclik — mieszka w Grecji — był juniorem, a ja jako dwunastolatek ważyłem 32 kg. Pojechałem z nimi na ten pierwszy trening, a pojechałem tylko dlatego, że miałem za darmo bilet PKS po ojcu świętej pamięci. Za darmo, bo mama nie miała przecież pieniędzy, żeby mi płacić na dwa autobusy, do Żywca i potem miejską do Żywca, Browar-Różewiec, bo przy Browarze był klub. I tak też jeździłem poniedziałek, środa, piątek. Wracałem wieczorem, już siódma godzina. Rano szkoła. Wiadomo, że tę szkołę trzeba było odrobić, odpisać. Ja byłem zawodowcem odpisywania, chociaż miałem dobrą głowę i do dzisiaj mam, Bogu dziękować, pamięć dobrą. Tylko jakoś nauka to już nie moja pasja. Dorota mówi i mama mówi, że miałem od małego ADHD. Nie umiem siedzieć nawet na krześle, wierciłem się i tak w szkole było. Panie mnie karciły tylko - nawet spotkałem ostatnio moją wychowawczynię z podstawówki, Panią Zosię. I mówię: "Zosiu, dobrze wyglądasz". Ja góral, tam przysłodziłem "dobrze wyglądasz w podeszłym wieku". I mówię "Zosiu, ale pamiętasz, ty toś mi tam troszeczkę te uszy naciągałaś", ale na takie były czasy, nie? Ksiądz proboszcz, też jest mój przyjaciel, rozmawiamy nieraz, nawet będąc w hotelu, rozmawiałem z nim. "Księże, ale bitki od księdza tom najwięcej dostał". "Nie Tomek, nie opowiadaj" - odpowiada. Kiedyś to było, że się dostało po głowie i kijem. Pamiętam, pani z geografii też była bardzo surowa, jak coś zbroiłem, miała metalowy wskaźnik i trzeba było rękę wyciągnąć, ale też to było wychowanie i wyszło się na normalnych ludzi. Dzisiaj jest moda na bezstresowe wychowanie dzieci i widzimy, co młodzież robi — narkotyki, popadają w nałogi, w uzależnienia. Także dyscyplina musi być. Tym bardziej zależy, jaki masz charakter. Widzę po córkach. Jedna jest spokojna, starsza Roksana — nie moje geny już, żony — jest spokojna, nie wychodziła z domu, a młodsza, panienka jeszcze, to już Dorota tylko powtarza "drugi ojciec, jeszcze drinka wypić i już całe miasto jej". Mówię musi być jeden na ojca, drugi na matkę. Mój tata, jak się rodziłem, mama opowiadała, że wziął mnie na ręce i mówił "Hanka, to będzie bokser". I tak się to stało, że ojciec zginął w wypadku, kiedy miałem 23 miesiące, a ja mając 12 lat poszedłem pierwszy raz do Górala Żywiec, do klubu bokserskiego i tak się zaczęła moja przygoda z boksem.
To nie były łatwe czasy, bo musiałeś zadbać o siebie, byłeś jedynym facetem w domu, ale w sumie myślę sobie, że to szkoła życia.
Dlatego umiem gotować, piec ciasta, bo mama też robiła robotę — szyła rękawice, kapcie. Ja też musiałem pracować, przewlekać rękawice. Przychodziłem ze szkoły, to nie było, że miałem czas na naukę, tylko trzeba było przewlekać na takiej rurce, obracać. Potem pojeździłem z nią do Bielska autobusem, bo mama nie miała samochodu. Jeździła, też ciężko pracowała. Nas była przecież piątka, mam cztery siostry, ja piąty, więc musiała zadbać o rodzinę. Nie było ojca, nie miała łatwego życia. A ja mówię "mama, będziesz miała do nieba się dostać". Póki jeszcze nie było szwagrów, no to przecież przychodziła niedziela, bo w niedzielę było tylko tak, że mięsa się zjadło, bo tak w tygodniu coś mlecznie, bo babcia miała wtedy krowy. Ja tam goniłem po jajka, po sery i tak dalej. Na niedzielę jakąś tam kurę trzeba było zabić, czy królika. No to jedyny facet w domu, to musiałem siekierkę brać i trzeba było oprawić wszystko. 12-latek. Pomagałem w wyroby, wszystko robiłem. Dlatego się roboty żadnej nie bałem i nie boję, a dzisiaj widzę, że dzieci są porozpuszczane, mają jakieś pieniądze i już nic nie umieją robić. Gdzie tam gotować, upiec? Mojej córki się nauczyły, bo tego pilnowałem z żoną. Sobie radzą. I ten trener Gawron z Żywca mnie tam zauważył. Mówi, że mam jakieś poruszanie, że mam jakiś talent. Człowiek nie myślał, że ja będę walczył. Dostałem buty, dres, koszulkę, jedną, drugą, spodenki, człowiek się z tego cieszył. Jeździłem na turnieje, wygrywałem te turnieje jako junior. Zostawiałem jakąś dietę, mogłem sobie kupić loda, jakąś drożdżówkę, pojadłem sobie lepiej.
Musiała być duma też, że można do domu przynieść kasę, nie?
Znaczy to kasę to nie, to były jakieś 150 złotych chyba, czy 100 złotych, no ale to już miałem swoje jakieś pieniądze jako tam 12-13-latek. Człowieka to cieszyło. Człowiek pracował i dążył do sukcesu. Gdybym pewnie miał w domu wszystko przygotowane, gdzie bym chciał trenować, ciężko pracować, po zimie gonić, jak u nas w górach mrozy były. Teraz te zimy są lżejsze, a kiedyś po 30 stopni było. I ja biegałem na zewnątrz, bo tu nie było salki, nie było nic. Nieraz zakatarzony i zapalenie oskrzeli. Całe życie to sport. Bez ciężkiego samozaparcia i ciężkiej pracy nie da się nic w życiu osiągnąć.
I te sukcesy też się w miarę szybko pojawiły.
Kupili mnie do klubu. Gudra i Rochalski, to byli trenerzy moi i tak zacząłem tę przygodę, nie myśląc o karierze, że ja coś będę robił, tylko mówię tak... Mając 18 lat byłem zameldowany na kopalni. Byłem jako górnik-ślusarz. Musiałem zjechać na dół po ziemię z 10-15 razy, żeby dostać górnika. W tej klatce, no tam jeszcze ludzie tak mnie nie znali wszyscy, no ale zjechałem.
A Ty kawał chłopa jesteś...
No i właśnie. Mnie co chwilę te onuce na nogach, mi się to ściągało, bo ja nie umiałem tego dobrze wiązać. Potem oni mi to nieraz zakładali, te onuce. I słuchaj, jak to pod ziemią, bo jest dół-góra. I to dziękuję Bogu, że mnie wtedy nie wyrwało ręki. I jak idzie lina z towarem do kolejki, kolejka do ściany, to są tam, co 10, 5, 7 metrów są takie rolki. Chwyciłem się tej liny, żeby sobie pomóc, żeby pod tą górę wejść i zapomniałem, że są te rolki. I wciągało mi rękę, do dzisiaj mam bliznę. Wciągnęło mi rękę do tej rolki. Urwałoby mnie rękę. Jakżem się zapiął i wyrwałem to z całej siły, to mało go nie zesłabiło, że on był za nas odpowiedzialny jako pięściarz. Potem normalnie bałem się chodzić po tej kopalni. Mówię, nie, kopalnia to nie moja pasja. Za wysoki jestem i za dużo niebezpieczeństwa.
...
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY: