Lwowska kołysanka
"Przepiękny literacki obraz przedwojennego Lwowa, niezwykła pisarska wrażliwość, czułość wobec bohaterów i szacunek do czytelnika. Monika Kowalska jest malarką wśród pisarek, może się pochwalić świetnym warsztatem. Zazdroszczę, polecam, czekam na więcej. Warto zwrócić uwagę na ten wyjątkowy debiut."
- Magda Knedler, autorka m.in. Położnej z Auschwitz i Nikt ci nie uwierzy
„To książka, w której są smaki, zapachy i dźwięki miasta. Jest śmiech i płyną łzy, a miłość przeplata się ze zdradą. Jeśli potrafisz czytać wszystkimi zmysłami, cenisz historie o zwykłych ludziach, umiesz współodczuwać radość i nie boisz się uczestniczyć w smutku, ta powieść jest dla ciebie. Żałuję, że nie ja ją napisałam."
- Zofia Mąkosa, autorka Wendyjskiej Winnicy
„Wciągająca, napisana z niespotykaną dbałością o szczegóły opowieść o domu, który został zburzony. Autorka nie boi się dosłowności, nie idealizuje, zmusza do przemyśleń o złożoności ludzkiej natury. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom."
- Sabina Waszut, autorka m.in. Narzeczonej z getta i Emigrantów
Lwów, koniec lat trzydziestych, dzielnica za Wysokim Zamkiem. To tu, w domku przy nasypie kolejowym oplecionym dziką różą, wychowała się Ada, najstarsza z trzech córek zubożałej arystokratki i kolejarza. Choć często brakowało im chleba, miłości zawsze było pod dostatkiem.
Stojąca u progu dorosłości dziewczyna usiłuje wyrwać się z biedy, której doświadczają wszyscy wokół. Chce porzucić zabłocone zaułki przedmieścia, marzy jej się wielki świat. Przemierzając ulice Lwowa, odkrywa piękne i dumne miasto, ale także... ciemną stronę ludzkiej natury. Jak pozostać sobą, gdy nawet najbliżsi mają mroczne tajemnice?
Tę wyprawę po lepsze życie przerywa atak Niemiec na Polskę. Codziennością stają się tułaczka, głód i wszechogarniający strach. W tym ponurym czasie nawet pierwsza miłość, początkowo słodka jak miód, ma w sobie gorycz piołunu...
„W końcu przyszła tamta wiosna 1920 roku. Kwitły czeremchy, potem bzy. Pachniały, otumaniały... Julia skończyła trzydzieści dwa lata. Ciotka i wuj pomarli, nic jej w spadku nie zostawiając. Uważali zapewne, że dość już dostała od nich za ich życia.
Julia została więc starą panną bez grosza przy duszy i nie dało się tego inaczej nazwać. W tamtych powojennych czasach, kiedy brakowało mężczyzn, tak było. Jednak starsze Podhoreckie jakoś zdołały znaleźć mężów, tylko ona nie... „To wszystko dlatego, że siedzę w tym klasztorze", piekliła się Julia w duchu, obrębiając równiutko obrus na zajęciach z gospodarstwa domowego.
I wtedy zdarzył się cud. Ten, na który tak czekała całe życie."
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.